Piłkarz Lecha chciał skończyć z piłką. "Dziadek powiedział, żebym został kelnerem"
Początki kariery Wołodymyra Kostewycza nie były usłane różami.
26-latek gra w Lechu Poznań od stycznia 2017 roku. Wcześniej związany był z Karpatami Lwów i to w barwach tego zespołu debiutował w ukraińskiej ekstraklasie. Meczu z jesieni 2011 roku nie wspomina jednak dobrze, bo z powodu słabej gry trener zdjął go z boiska już w 41. minucie.
- Miał rację. Po meczu byłem sobą bardzo rozczarowany. Myślałem nawet, by skończyć z grą w piłkę. Czułem, że jeżeli na poziomie ekstraklasy nie potrafię sobie zupełnie poradzić, to nic ze mnie nie będzie. Jakiś czas trenowałem jeszcze z pierwszym zespołem, ale wkrótce znalazłem się w rezerwach. Ćwiczyłem tam, pojechałem z drużyną na obóz. I przez dwa lata nie było mnie w poważnym futbolu - powiedział Ukrainiec w rozmowie z dziennikarzem "Przeglądu Sportowego".
Na kolejny mecz w pierwszym zespole Karpat zawodnik musiał czekać dwa lata. W tym czasie trenował z rezerwami, zaczął również studiować. Co ciekawe cześć rodziny odradzała mu karierę sportowca, na czele z dziadkiem, który chciał, żeby wnuk został kelnerem.
- Stwierdził, że to bardzo dobry zawód, bo mężczyzna jest elegancko ubrany, pracuje w ładnym miejscu i nie ma ryzyka kontuzji. Dziadek bardzo bał się, że jeśli będę grał w piłkę, ktoś zrobi mi na boisku krzywdę - tłumaczył Kostewycz.
Teraz lewy obrońca trenuje pod okiem Adama Nawałki i wciąż ma nadzieję na mistrzostwo Polski. Piłkarz bardzo pozytywnie wypowiada się o nowym trenerze. - Nawałka to perfekcjonista. U tego trenera wszystko musi być idealnie zaplanowane i poukładane. Jest zwolennikiem bardzo ciężkiej pracy, ale mnie to cieszy. Jeżeli widzę, że zajęcia przynoszą efekty, mogę ćwiczyć nawet pięć czy sześć razy dziennie - zapewnił na łamach "Przeglądu Sportowego".