Za zakopywanie półżywych szczeniaków ma trafić do więzienia. Prokuratura chce... wyroku w zawieszeniu
Adwokat Mateusz Łątkowski walczący o prawa zwierząt mówi o "kuriozalnej" sytuacji.
Dokładnie dwa miesiące temu zapadł wyrok w bulwersującej sprawie z poznańskiej Starołęki. Joannę G. sąd skazał na 10 miesięcy więzienia, 10 lat zakazu trzymania zwierząt oraz 3000 złotych nawiązki na rzecz fundacji Mondo Cane za "zabicie szczeniąt poprzez topienie ich, a następnie zakopywanie na terenie przydomowej szklarni, gdzie działając ze szczególnym okrucieństwem uśmiercała szczenięta, które przeżyły topienie poprzez rozczłonkowanie ich szpadlem".
Jej konkubent Zygmunt S. za znęcanie się nad swoimi 4 psami m.in. poprzez doprowadzenie ich do skrajnego wygłodzenia czy zaniechanie leczenia, został skazany na 3 miesiące więzienia. On również ma zakaz trzymania zwierząt przez 10 lat i ma wpłacić fundacji 5000 złotych.
Wyrok nie był prawomocny i adwokat Mateusz Łątkowski reprezentujący fundację Mondo Cane nie ukrywa, że nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Okazuje się bowiem, że prokuratura złożyła apelację zaskarżając wyrok sądu. Zdaniem prokuratury wyrok był... zbyt surowy. Prokuratura uważa, że akt oskarżenia mówił o zabiciu 4 szczeniąt przez kobietę, a sąd opierając się na zeznaniach świadka stwierdził, że zabitych szczeniąt było 15. Dodatkowo sądowi zarzucono to, że nie przesłuchał oskarżonej. A w związku z tym materiał dowodowy jest "wadliwy". - To jest ewenement. Kuriozalna sytuacja - komentuje Łątkowski.
Prokuratura uważa, że sprawa powinna być ponownie rozpoznana. Nie tylko w przypadku Joanny G., ale też jej partnera. Zdaniem śledczych również Zygmunt S. otrzymał za surową karę, a jego postępowanie było spowodowane "niewiedzą co do prawidłowego obchodzenia się z psami". Nie miało to nic wspólnego z okrucieństwem czy bestialstwem.
O dramacie zwierząt na poznańskiej Starołęce pisaliśmy pod koniec marca. Fundacja Mondo Cane interweniowała wówczas w sprawie psów w fatalnym stanie trzymanych na prywatnej posesji. Odnaleziono tam cztery chore czworonogi, które nigdy nie były u weterynarza. Gdy inspektorzy zorientowali się, że suki wielokrotnie rodziły, zapytali właścicieli posesji o to, co stało się z młodymi. Odpowiedź była zaskakująca - szczeniaki "utylizowano" topiąc je w wannie. Gdy mimo topienia szczeniaki i kocięta (zabijano też młode koty) się ruszały, półżywe trafiały do dołu w szklarni, przysypywano je ziemią i uderzano w nie łopatą. W tej samej szklarni kobieta uprawiała pomidory i sałatę oraz... zakopywała odchody zwierząt. Cztery psy zostały zabrane z posesji już w marcu. Poddano je leczeniu.
Najpopularniejsze komentarze