Tragedia w Zalasewie. "Zastanawiałam się, dlaczego nie wyprowadzają lub nie wynoszą tej rodziny"
Dziennikarze "Głosu Wielkopolskiego" dotarli do bliskiej sąsiadki osób, które zginęły w pożarze.
Do tragicznego zdarzenia doszło w nocy z poniedziałku na wtorek. Ogień pojawił się w jednym z domów w Zalasewie. W budynku przebywała czteroosobowa rodzina. Wszyscy zginęli. Śledczy nie wykluczają udziału osób trzecich.
Do sąsiadów rodziny dotarli dziennikarze "Głosu Wielkopolskiego". Rozmawiali z kobietą, która Joannę i Mariana poznała w 1996 roku. Osoby te później wyjechały do Niemiec do rodziny mężczyzny i wróciły po 22 latach dwójką dzieci do Zalasewa. Remontowali dom. Zaczęli od jego dolnej części. Jak mówi sąsiadka, pani Elżbieta nic nie wskazywało, że może dojść do jakiejś tragedii. "Nigdy na nic się nie skarżyli. Nie mówili, by mieli jakieś problemy. Z nikim też nie mieli konfliktów. To była spokojna, normalna rodzina, zgodne, szczęśliwe małżeństwo. Marian był ułożonym, spokojnym człowiekiem. Jeszcze wczoraj wieczorem ich widziałam. Nic nie wskazywało na tę tragedię" - mówiła sąsiadka.
To syn kobiety zauważył pożar i wezwał straż. Wcześniej usłyszał huk, opisywał, że jakby wystrzały. "Nie mogłam na to patrzeć. Jedynie przez chwilę stałam w oknie i obserwowałam, co się dzieje. Strażacy biegali, rozbijali okna, wchodzili i wychodzili z budynku. Zastanawiałam się, dlaczego nie wyprowadzają lub nie wynoszą tej rodziny, która tam była. Później dowiedziałam się, że było już za późno na pomoc" - mówiła sąsiadka.
Jak informuje "Głos Wielkopolski" ofiary to 55-letnia Joanna, 61-letni Marian oraz ich dzieci 14-letnia Sunny i 8-letni Jerome. Kobieta pochodziła z Gdańska, a mężczyzna mieszkał w Niemczech. Po tym, jak się poznali razem zamieszkali w Zalasewie.
Przyczyna śmierci rodziny ma być znana po wykonaniu sekcji zwłok.
Najpopularniejsze komentarze