Kolejki na oddziałach ratunkowych: pacjenci czekają nawet 8h
Na poznańskim szpitalnym oddziale ratunkowym przy ulicy Szwajcarskiej każdego dnia przyjmowanych jest około 180 pacjentów. Oczekiwanie w poczekalni trwa nawet 8 godzin. Pracownicy SOR nazywają siebie "współofiarami" takiego stanu rzeczy i przyznają, że SOR jest w stanie "permanentnej katastrofy masowej". Dlaczego?
W poniedziałek około 20.00 na szpitalnym oddziale ratunkowym przy ulicy Szwajcarskiej poczekalnia była pełna. - Niektórzy siedzą tu już od 14.00, nie dziwię się, że są poirytowani. To są ludzie chorzy, każdy przychodzą tu z jakąś dolegliwością. Chcieliby więc być obsłużeni szybciej - mówi jedna z kobiet oczekujących na przyjęcie przez lekarza. - Siedzę tu od 8 godzin. Jakbym powiedział co o tym sądzę, to by wszystkich diabli wzięli. Szpital jak szpital, ale ten oddział jest poza wszelką krytyką. To idzie jak flaki z olejem - dodaje mężczyzna siedzący w poczekalni. - Trzeci raz jestem z żoną i zawsze siedzimy tu po 8 godzin, a później każą ją zabrać do domu i znowu powrót za dwa tygodnie - dodaje. - Organizacja raczej kiepska, ktoś jest za to odpowiedzialny. Płacę składki z trzech źródeł i nie widzę, by te pieniądze były dobrze wykorzystane. Kończy to się tak, że przeważnie idę do lekarza prywatnie - zauważa kolejny oczekujący pacjent.
Doktor Jacek Górny, kierownik SOR przy ul. Szwajcarskiej przyznaje, że "SOR znajduje się w stanie permanentnej katastrofy masowej". - W przeciwieństwie do SOR, zespoły Ratownictwa Medycznego ("pogotowia") napotykają taką sytuację maksymalnie raz w roku - wyjaśnia. - W SOR Szpitala im. J. Strusia w Poznaniu przyjmowanych jest obecnie ok. 180 pacjentów w ciągu każdych 24 godzin. Jeszcze trzy lata temu liczba ta rzadko przekraczała 100 osób. Pomocy udziela im zespół złożony z 4 lekarzy i 6 pielęgniarek/ratowników medycznych. Jak nietrudno się domyślić, zespół ten jest nieliczny i nie ma możliwości pomocy każdemu już w momencie zgłoszenia się do SOR. Oznaczałoby to bowiem jednoczesne udzielanie pomocy co najmniej 70 osobom na raz - co pozostaje wyłącznie w świecie fantazji. Co ciekawe, faktyczna liczba pacjentów wymagających interwencji spośród wszystkich docierających do SOR wynosi łącznie ok. 40-50 osób - zaznacza.
Górny podkreśla, że w Poznaniu działają jedynie trzy szpitalne oddziały ratunkowe. Za każdym razem personel musi udzielać pomocy najpierw osobom najciężej poszkodowanym, którzy wymagają interwencji ratującej życie - to klasyfikacja czerwona. - Pacjenci wymagający udzielenia pomocy z uwagi na zagrożenie zdrowia, ale stabilni krążeniowo i oddechowo, mają udzielaną pomoc pilnie, mogą warunkowo czekać - nie dłużej niż do 30 minut, klasyfikacja "żółta". Pacjenci z drobnymi zachorowaniami i urazami mają udzielaną pomoc z uwzględnieniem pierwszeństwa pacjentów z grupy czerwonej i żółtej, muszą czekać - klasyfikacja "zielona" - czas oczekiwania kilka godzin - tłumaczy.
Zdaniem kierownika SOR przy Szwajcarskiej, główne przyczyny przeciążenia oddziałów ratunkowych to niewydolność lekarzy rodzinnych (nie wykonują badań, a pacjentów kierują na SOR z przewlekłymi dolegliwościami), a także kierowanie pacjentów z nocnej i świątecznej pomocy lekarskiej (tzw. "wieczorynki") do szpitala bez powodu i bez badań potwierdzających rozpoznanie. - Jeszcze w historii SOR nie zdarzył się pacjent z "wieczorynki", który miałby wykonane jakiekolwiek badania, mimo wyraźnych wymogów NFZ (zgłaszanie powyższego do NFZ nic nie daje) - podkreśla.
Ale winni bywają też pacjenci. - Sami pacjenci również bywają niefrasobliwi. Przychodzą do SOR z powodów, które z powodzeniem mogliby rozwiązać ambulatoryjnie. Z kolei rodziny i osoby towarzyszące chorym domagają się natychmiastowego udzielenia informacji o stanie zdrowia dodatkowo odciągając naszą uwagę od pacjentów.
Na SOR nie pojawi się więcej pracowników, bo nie pozwalają na to środki finansowe. NFZ płaci dziennie za SOR 21,5 tysiąca złotych. - Rzeczywisty koszt utrzymania jednej doby takiego Oddziału wynosi grubo ponad 50 tys PLN - zauważa Górny.
- Należałoby skierować skargę na dotychczasowych posłów, premierów, ministrów zdrowia o tolerowanie powyższej skrajnej patologii, dotykającej zarówno Pacjentów jak i nas - pracowników Ochrony Zdrowia. Jako współofiary, a nie sprawcy, solidaryzujemy się z naszymi pacjentami, pozostając na "linii frontu" i starając się pomóc wszystkim, co niestety odbija się na komforcie - tj. czasie oczekiwania. Czynimy tak poniekąd wbrew Kodeksowi Etyki Lekarskiej, który mówi iż lekarz powinien zabiegać o takie warunki wykonywania swojego zawodu które są bezpieczne dla pacjenta. My, pomimo braku wymiernych efektów naszych zabiegów, trwamy w pracy, gdyż nie chcemy opuszczać naszych chorych - kończy.
Najpopularniejsze komentarze