Bliscy ofiar pożaru z Zalasewa po kilku miesiącach od tragedii odebrali ciała
Wcześniej był z tym problem.
Do sprawy wraca Radio Poznań. Jak ustalili dziennikarze, ponad pół roku trwało oczekiwanie na dokładne wyniki sekcji zwłok. W tym czasie szukano też osoby, które będzie gotowa zorganizować pogrzeb. Według ustaleń zajął się tym brat 55-latki, która zginęła w pożarze.
Rzecznik Prokuratury Okręgowej w Poznaniu w rozmowie z radiem potwierdził wydanie ciał. Przyznał, że nie wie, gdzie zostały pochowane. Jednocześnie dodał, że mężczyzna, który zajął się pochówkiem na co dzień mieszka w Niemczech.
Przypomnijmy, że do tragedii doszło w nocy z 10 na 11 października 2022 roku w podpoznańskim Zalasewie. W domu jednorodzinnym pojawił się ogień. Gdy na miejsce dotarli strażacy, w pomieszczeniach znaleźli ciała czteroosobowej rodziny. Rodziców i ich dwójki dzieci w wieku 8 i 14 lat. Z naszych ustaleń wynikało, że jedno z ciał miało worek na głowie.
Już dwa dni po ujawnieniu zwłok prokuratura podała, że przyczyną śmierci najmłodszego dziecka były "obrażenia czaszkowo-mózgowe zadane w obrębie twarzy i głowy narzędziem tępokrawędzistym". Tak wykazała sekcja zwłok. Już wówczas zaistniało podejrzenie, że pożar był celowym działaniem mającym zatrzeć ślady zbrodni. W marcu tego roku podano, że przyczyną śmierci 55-latki było uderzenie w głowę narzędziem tępokrawędzistym. Prawdopodobnie taka sama była przyczyna śmierci nastolatki. 61-letni mężczyzna miał natomiast zginąć w wyniku braku dopływu powietrza - na jego głowie znaleziono założony worek.
Śledztwo w tej sprawie wciąż trwa. Wstępnie mówi się o samobójstwie rozszerzonym. O co, jak dziś wspominają dziennikarze Radia Poznań podejrzany jest 61-latek.