W sieci pojawił się felieton Kuriera Poznańskiego z 1928 r. o komunikacji miejskiej. Przez 90 lat niewiele się zmieniło
- Z wszystkiego co jeździ wokół mnie najmniej lubię tramwaj. Zwłaszcza poznański - tak zaczyna się prześmiewcza relacja z przedwojennego Poznania.
- Przede wszystkim tramwaj poróżnił mnie z rodziną. Rodzina moja mieszka na Łazarskim Rynku, ja zaś w pobliżu Placu Wolności. Przestrzeń ta na normalne stosunki nie jest zbyt wielka, w Poznaniu jednak wydaje się niezmierzona. Dzięki tramwajom - snuje swoją opowieść felietonista Kuriera Poznańskiego.
Niejaki Bonzo, bo tak podpisany jest tekst, miał ewidentny problem ze spotkaniem z rodziną, winę za tę sytuację upatrywał w poznańskich bimbach. - Kiedyś postanowiłem wybrać się w odwiedziny. Staję na Placu Wolności i czekam. Idzie jedna "czwórka" - ani palca wetknąć, idzie "piątka" - przelewa się przez brzegi. Wreszcie po trzech kwadransach udaje mi się przyczepić do siódmej "czwórki" - relacjonuje Bonzo.
Jeśli wierzyć autorowi, to tramwaje w przedwojennym Poznaniu jeździły co 6,5 minuty. Jednak Bonzo i tak znalazł powód, by się ponarzekać na częstotliwości tych przejazdów. - Chodzę skrzętnie po mieście i z tęsknotą patrzę w stronę egzotycznego Łazarza. To musi być ciekawy kraj! - ironizuje Bonzo. Autor od żartów przechodzi jednak w końcu do konkretnych postulatów. - Ośmielam się zwrócić do P.T. dyrekcji tramwajów ze skromnym zapytaniem: Czyżby wypadkiem nie dało się - zwłaszcza w godzinach wzmożonego ruchu - uruchomić większej ilości wagonów?
Najpopularniejsze komentarze