"To mistrzostwo już mieliście, ale wszystko zje******". Kibice Lecha żądają głów
Kibice Kolejorza chcieli głów i ich oczekiwania częściowo już zostały spełnione. Pytanie jednak czy zmiana trenera jest tym, czego Lech Poznań naprawdę potrzebuje.
Nenada Bjelicy z pewnością długo nie zapomnimy. Zapewnienia, że nikt nie będzie już śmiał się z Kolejorza, porażka z Arką Gdynia, wyjątkowa duma po odpadnięciu z Utrechtem, circus, skandaloza, odsyłanie na trybuny czy pretensje do dziennikarzy. Chorwat miał naprawdę szeroki wachlarz "zagrań" i nie pozwalał kibicom się nudzić.
Kolejorz Bjelicy był mistrzem, ale meczów nieważnych. Drużynie zdarzały się występy świetne (a nawet całe serie), bywała liderem, od czasu do czasu Lech był na ustach całej Polski za sprawą efektownej, ofensywnej gry, kończonej wbiciem rywalowi kilku goli.
Równie często mówiło się jednak o słabym stylu, wyjazdowej niemocy, nieskuteczności napastników (choć Marcin Robak zdobył pod wodzą Bjelicy tytuł króla strzelców) czy niechęci do stawiania na młodych piłkarzy.
Zwolnienie Bjelicy jest decyzją słuszną. Trener nie był w stanie zapanować nad szatnią, wypracować konkretnego stylu, ani zdobyć choćby jednego tytułu, choć ligowi rywale robili w tym sezonie wszystko, żeby to umożliwić. Sęk w tym, że nie tylko Chorwat powinien pożegnać się z Bułgarską.
"To mistrzostwo już mieliście, ale wszystko zjeb******" krzyczeli w środę najbardziej zagorzali fani, a po meczu w krótkim "Wypierd****" odesłali do szatni chcących podejść pod Kocioł piłkarzy. Pod koniec ubiegłego sezonu władze klubu przekonywały, że kadra przejdzie rewolucję, bo w zespole brakuje zawodników o mentalności zwycięzców. Obecne rozgrywki udowodniły, że opcje są dwie: przy większości transferów po prostu się pomylono, lub pozyskani piłkarze nie wytrzymali tak dużej presji, jaka panuje w Poznaniu.
Taktykę ustala trener, ale na końcu to piłkarze muszą prosto podać, odebrać piłkę czy trafić z kilku metrów do bramki. Z letniego zaciągu jako w pełni udane określić można transfery Emira Dilavera i Christiana Gytkjaera, może Rafała Janickiego. Pozostali zawodnicy rozczarowali w mniejszym lub większym stopniu, prezentując nierówną formę (Mario Situm) lub kompletnie rozczarowując. Ich czas przy Bułgarskiej wkrótce dobiegnie końca.
Szkoleniowca i piłkarzy ktoś jednak zatrudnia. W Lechu działa komitet transferowy, a potencjalni trenerzy są wcześniej wnikliwie obserwowani. Tak było w przypadku Nenada Bjelicy, który miał idealnie pasować do profilu szkoleniowca poszukiwanego przez władze klubu.
W Kolejorzu przeraża przede wszystkim jego minimalizm. Owszem, bramkostrzelny Gytkjaer pokazał, że dobrego zawodnika można pozyskać również "za darmo" (choć oferując mu wysoką pensję), ale to wyjątek, a za jakość generalnie się płaci. Latem Piotr Rutkowski twierdził, że Lech poniósł rekordowe wydatki na transfery. Koniec końców najlepszy okazał się "darmowy" Dilaver, a Barkroth, który kosztował ponad 600 tysięcy euro, najchętniej wróciłby do Szwecji (a wielu fanów zaoferowałoby mu podwózkę na lotnisko).
Zimą pozyskano dwóch napastników, obu na zasadzie wypożyczenia z opcją pierwokupu. Jedni powiedzą, że to sprytny ruch, gwarantujący oszczędność pieniędzy w razie pomyłki. Dla innych to skąpstwo i niechęć do finansowego ryzyka, na którym Lech już kilka lat temu się przejechał.
Przy Bułgarskiej mocno inwestują w szkolenie młodzieży, za co można tylko i wyłącznie chwalić. Daje to także wymierne efekty, bo Lech zgarnia rekordowe zyski z transferów wychowanków. Cóż jednak z tego, skoro pracują oni na tytuły dla innych klubów, a fanom Kolejorza pozostaje frustracja ze śledzenia zagranicznego zaciągu, który w najważniejszych momentach zwyczajnie nie wytrzymuje ciśnienia.
Walka o tytuł i zarabianie na kolejnych wychowankach mogą okazać się satysfakcjonujące dla księgowego, ale nie kibiców Kolejorza. Fani wymagają trofeów w gablotach, a dziś trudno o wiarę w to, że te pojawiać się będą przy Bułgarskiej częściej niż tylko incydentalnie.
Najpopularniejsze komentarze