Młody Ukrainiec stracił rękę w trakcie pracy. Jest akt oskarżenia
Do zdarzenia doszło dwa lata temu w firmie pod Grodziskiem Wielkopolskim.
Dmytro przyjechał do Polski, by pracować. Pracę znalazł przez agencję pośrednictwa z Wolsztyna. Zgodnie z ustaleniami i zgłoszeniem agencji w Urzędzie Pracy, młody Ukrainiec miał pracować w jednej z firm w Rakoniewicach. Pracy tam jednak nigdy nie podjął. Ostatecznie trafił do zakładu w Wielichowie pod Grodziskiem Wielkopolskim, który zajmuje się produkcją papierowych opakowań na owoce. Zapewniono mu także lokum, za które oczywiście musi płacić. W międzyczasie okazuje się, że Ukraińcowi zabrany zostaje paszport, nie może też doprosić się o umowę zatrudnienia.
Po mniej więcej tygodniu nie do końca zrozumiałego szkolenia, mężczyzna zaczyna obsługiwać prasę pracującą w temperaturze 150 stopni Celsjusza. Podczas "szkolenia" pokazano mu nawet jak poradzić sobie z sytuacją, gdy maszyna się zatnie. Miano mu wyjaśnić, że w takiej sytuacji konieczne jest włożenie specjalnej rękawicy i wyciągnięcie papieru "na siłę".
Pierwszego dnia pracy doszło do wypadku. - W pewnym momencie papier nie wyszedł automatycznie z formy, tylko utknął w prasie. Wówczas, Dmytro S. zakrył strumień lasera zatrzymując maszynę i przy użyciu żaroodpornej rękawicy zaczął wyciągać przyklejony element. W trakcie tego manewru prasa była podniesiona. W czasie, gdy pokrzywdzony odklejał papier, prasa spadła, przyciskając i miażdżąc jego prawą rękę - wyjaśnia Magdalena Mazur-Prus z Prokuratury Okręgowej w Poznaniu.
Ręka nie tylko została zmiażdżona, ale też przez kilkanaście minut działała na nią temperatura około 150 stopni Celsjusza. Dlaczego tak długo? Mężczyzna pracował w piwnicy bez okien... zamkniętej na klucz przez właściciela firmy. Nikt nie słyszał jego wołania o pomoc. Dopiero po kilkunastu minutach wezwał SMS-em na pomoc kolegę, który wyłączył maszynę i uwolnił go z pułapki.
Późniejsze wydarzenia, opisane przez lokalne media, także są wstrząsające. Właściciel firmy miał przyjechać na miejsce i kazać Ukraińcowi się przebrać, a w szpitalu mówić, że poparzył się... rozpalając piec w domu. Obiecano mu za to kilka tysięcy euro. Początkowo młody pracownik trzymał się takiej wersji, ale po jakimś czasie powiedział lekarzom prawdę. Sprawą zajęły się służby.
- W trakcie śledztwa pokrzywdzony zeznał, że postępował w sposób, w jaki go poinstruowano. Powołany w toku postępowania biegły z zakresu bezpieczeństwa i higieny pracy stwierdził, że wypadek pokrzywdzonego był wypadkiem przy pracy, a w zakładzie gdzie pracował pokrzywdzony, nie dopełniono obowiązków w zakresie bezpieczeństwa i higieny pracy - dodaje Mazur-Prus.
To właściciel zakładu, Robert S., jest w nim odpowiedzialny za bezpieczeństwo i higienę pracy. - Przedstawiono mu zarzut niedopełnienia obowiązków, poprzez dopuszczenie pokrzywdzonego do wykonywania pracy bez prawidłowego przeszkolenia w zakresie bezpiecznej obsługi maszyny do produkcji pojemników papierowych, zezwolenie na zdjęcie osłony z obudowy maszyny i narażenie w ten sposób pokrzywdzonego na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia i zdrowia, co skutkowało doznaniem obrażeń ciała, a w konsekwencji amputacją części ręki.
Robert S. nie przyznaje się do winy. Grozi mu do 3 lat więzienia.
Najpopularniejsze komentarze