Szeryf Internetu walczył ze złodziejami, dziś gotów żebrać pod kościołem
Bezpardonowo walczył ze złodziejami w swoich sklepach. Ustalał ich dane, robił im zdjęcia, wkładał je do Internetu. Dziś jest bez pracy, gotów usiąść pod kościołem z kartką; oto, jak wygląda życie polskiego emeryta.
SZERYF INTERNETU Z POZNANIA
Swoją przygodę z handlem Marek Obtułowicz zaczynał w 2002 roku, w Antoninku. - Tam założyłem swój pierwszy sklep - mówi. - Potem były kolejne, na Ogrodowej, Lodowej, Głogowskiej i w Kazimierzu. Interes szedł tak sobie i w końcu został mi już tylko jeden, ten słynny "Mikrus" na ulicy Głogowskiej. Prowadziłem go z żoną przez kilka lat.
Problemy ze sklepowymi złodziejaszkami dręczyły Marka od początku handlowej działalności, ale dopiero wtedy, gdy prowadził interes wyłącznie z żoną zrozumiał wyraźnie , że to, co ginie ze sklepowych półek, to raczej nie wina nieuczciwych sprzedawców, tylko bezczelnych złodziei. - Pamiętam pierwszą moją akcję - wspomina Obtułowicz. - Ulicą szło sześciu nastolatków, nagle jeden z nich wpadł do sklepu i ukradł karton soku. Wybiegłem za nim, dogoniłem go dopiero na Śniadeckich, sok odebrałem, ale chłopak uciekł. Postanowiłem, że nie będę tolerował takiego chamstwa.
Bo okradali go często i to bez względu na wiek - dzieciaki, młodzież , ludzie starsi. Nastolatki wybierały chipsy, piwo, słodycze, ci starsi- woleli wódkę, a emeryci - podwędzali głównie jedzenie z lodówek, z półek - kawę, kosmetyki. Straty po sześciu latach prowadzenia interesu przekraczały 20 tysięcy złotych.
- Ale to nie te straty najbardziej mnie męczyły - wzdycha szeryf - bolało mnie głównie to, że czułem się strasznie bezradny. Wzywałem policję, panowie przyjeżdżali, spisywali protokół i na tym sprawy się kończyły. Dzieciaki z ulicy śmiały mi się w twarz. Co z tego, że zdjęcia złodziei powiesiłem na szybie w sklepie, skoro następnego dnia chłopcy przyszli z tatusiami i zdjęcia te pozrywali. Co z tego, że umieszczałem w Internecie fotki kradnących i dzięki temu ustalałem ich tożsamość, skoro później sprawy i tak były umarzane. Co z tego, że zgłosiłem czynną napaść na mnie, gdy rzucono we mnie butelkami po piwie, jak sprawcy tego chamstwa także nie zostali ukarani. W końcu postawiłem kamerkę na ladzie i nagrywałem klientów non stop, od dwudziestej do drugiej w nocy, bo wtedy kradzieże zdarzały się najczęściej. I filmy z tych złodziejskich nagrań umieściłem w Internecie.
CHOWAJ SIĘ PRZED ZŁODZIEJEM
Zadziałało o tyle, że zrobiłem się sławny - uśmiecha się Marek.- W ciągu kilku dni dostałem ponad 6 tysięcy meili. Ludzie pytali, czy się nie boję. Pewnie, że się boję, tylko idiota by się nie bał- odpowiadałem, ale coś z tym trzeba robić, bo jak mam spokojnie spać, skoro wiem, że ci wszyscy bezczelni złodzieje chodzą sobie po ulicach uśmiechnięci i bezkarni.
Szokowały go wpisy niektórych internautów. Na przykład takie z instrukcją, jak należy rozmawiać przez komórkę na ulicy, żeby nie być okradzionym. Że trzeba ją trzymać przy tym uchu, które jest bliżej ściany, tak jest bezpieczniej. Albo gdy czytałem żale innych, którzy pisali zdruzgotani; panie Marku, widzieliśmy na własne oczy, jak złodzieje odjeżdżają na naszych rowerach i co? Jesteśmy wobec nich bezradni.
Sam Marek tylko z jednej kradzieży dostał zadośćuczynienie. Sprawca ukradł mu 27 zapalniczek. Sąd zdecydował, że ma zapłacić 310 złotych w celu naprawienia szkody. W innych sprawach nawet jeśli sąd orzekał o grzywnie, to wpływała ona na rzecz państwa. Szeryf nadal pozostawał stratny.
- Nasze przepisy w sprawach drobnych kradzieży to wręcz pochwała złodziejstwa - martwi się Obtułowicz. - Próba podniesienia szkody z wartości 250 złotych do 800, żeby mogły się nią zająć sądy, to śmiech na sali. Każdy z moich złodziejaszków świetnie wiedział, że do kwoty 250 złotych grozi mu tylko grzywna, bo to jest wykroczenie, a teraz swobodnie będą kraść do 780 złotych. O co mi więc chodzi?
Wcale nie o to, żeby wsadzać wszystkich prosto za kraty. Nie. Ja jestem za dobra prewencją - upiera się Marek. - Ja za młodu prowadziłem kabaret i pamiętam, że brałem do siebie takich "zagrożonych" chłopców. Do zwijania kabli, do pomocy przy oświetleniu naszej sali, a jak który był zdolny, to i do występów. Dziś mamy chociażby tyle boisk - "Orlików". Czy nie można by zmusić młodych złodziejaszków, żeby trzy razy w tygodniu grali na nich w piłkę? Zmęczyliby się, może to polubili, może dostali się do jakichś klubów? A tak na przykład na poznańskim Łazarzu, gdzie właściwie króluje pochwała łamania prawa, można tylko od tych nastolatków dostać butelką w głowę. Albo wiązanką przekleństw prosto w twarz.
Dla Marka prawdziwym problemem jest obniżenie się roli dzielnicowych. - Kiedyś, jak ja pamiętam, to taki dzielnicowy wiedział wszystko o wszystkich, był doświadczony, trzymał swoją dzielnicę za kark. Dzisiaj tak nie jest, ludzie, zwłaszcza młodzi zupełnie nie boją się policji. Choć ja muszę przyznać, że miałem prawdziwego farta z moim dzielnicowym, Dariuszem Szubertem. Jak mi jeden gówniarz kopnął i zniszczył tablicę - tak zwany "potykacz", stojący przed moim sklepem, to pan dzielnicowy odwiedził chłopaka i młody nie dość, że tablicę mi naprawił i ustawił z powrotem, to jeszcze przeprosił i nie obrażał mnie więcej.
KOCHANIE, ZAMYKAMY!
Decyzję o zamknięciu sklepu - 31 grudnia ubiegłego roku- podjęli razem. Marek i żona, która także miała dość strachu o życie swoje i męża. No i, co tu kryć, zyski z małego spożywczaka też nie były kolosalne. Większość klientów pod koniec działalności "Mikrusa" przychodziła do Obtułowicza po porady, jak walczyć ze złodziejami, z przepisami, które im się wydawały durne,a nawet po to, by zapytać o życiowe sprawy, takie damsko- męskie. Czy likwidacja sklepu jest dla Marka porażką? - Nie - kiwa głowa zdecydowanie. - W żadnym razie. Ja swoich złodziei goniłem i łapałem, tak, jak umiałem, nie stałem z założonymi rękami i z tego bardzo się cieszę. Wywołałem też swoim zachowaniem ogólnopolską dyskusję na temat drobnych kradzieży. Dowiedziałem się z niej o dzielnicach wielu polskich miast, po których policja niechętnie jeździ na patrole. Złodzieje są tam górą. Taka "Palestyna" na przykład- to rejon Wałbrzycha, gdzie kradzieże mnożą się, jak króliki. Czy jedna z dzielnic Białegostoku. Ja, jako szeryf Internetu, spełniłem swój obowiązek tak, jak potrafiłem najlepiej.
OSTATNIA WIECZERZA
No i co teraz? Sklep jest zlikwidowany już od pół roku, a Marek wciąż szuka pracy. - Jestem co prawda blogerem i wlogerem, kręcę filmy do Internetu, ale wyżyć się z tego specjalnie nie da. Żona zarabia 800 złotych, dotąd żyliśmy z oszczędności i tego, co uzyskaliśmy ze sprzedaży urządzeń sklepowych. Syn, 17-latek, pracuje na stadionie "Lecha" i pomaga nam, jak może. A ja?
Marek ma dwa pomysły. Albo ruszy samochodem przez Europę, wywiesi kartkę w kilku językach, a na niej ; "podejmę każdą pracę". Spać będzie w aucie. Albo usiądzie pod kościołem, postawi przed sobą czapkę szeryfa i dopisek; "tak oto wygląda życie polskiego emeryta". Bo pracować Marek chce i to bardzo, ale że ma 61 lat, to szanse za zatrudnienie są niewielkie. - To tak zwany wiek ochronny, w którym nikt nie chce przyjmować ludzi do roboty - tłumaczy. A szkoda, bo ja mogę robić wszystko, jestem sprawny i pracowity. Ale kiedy już opadnę z sił, będę chory, słaby, zależny od najbliższych, to wiesz, co zrobię? Kupię sobie whisky, do tego jakąś pyszną zakąskę i bardzo skuteczne tabletki. Urządzę dla siebie ostatnią wieczerzę. Bo wisieć komuś na plecach nie zamierzam. Przecież prawdziwy szeryf nie może być przykuty do łóżka.
Najpopularniejsze komentarze