Dodają do mięsa chemię, by zwiększyć jego objętość
Reporter Pulsu Dnia dotarł do byłego pracownika firmy zajmującej się chemią funkcjonalną. Dzięki chemii produkty mięsopodobne są większe, mają lepszy kolor i... niższą cenę. - Nie można się spodziewać cudów po kiełbasie za 9 złotych - przyznaje. Czy wiemy co jemy?
Choć wydawałoby się, że ze 100 kilogramów mięsa nie da się wyprodukować więcej mięsnych produktów, dzięki chemii używanej przy produkcji objętość wyrobów może się zwiększyć kilka razy. Reporter Pulsu Dnia dotarł do byłego pracownika firmy zajmującej się chemią funkcjonalną dla mięs.
- To polega na tym, żeby wpompować tam jak najwięcej wody i tą wodę później zatrzymać - tłumaczy. - Ile do danego wyrobu zostanie napompowane to już kwestia producenta - dodaje. Klienci coraz częściej zwracają uwagę na cenę. - Nie można się spodziewać cudów po kiełbasie za 9 złotych, jeżeli surowce do produkcji kosztują 12, 11 złotych. Cudów nie ma, z tym że konsumenci sami wybierają te tańsze produkty i rynek się do tego dostosowuje - robi cenę - zaznacza.
Parówki z 10% zawartością mięsa? I takie rzeczy się zdarzają. - Jeśli widzimy naprawdę tani produkt mięsny to należy się zastanowić nad tym czy jest on na pewno tym co chcemy kupić - wyjaśnia dr Ryszard Kowalski z Instytutu Technologii Mięsa na Uniwersytecie Przyrodniczym w Poznaniu. - Jednocześnie trzeba dokładnie odczytać etykietę, ponieważ etykieta zobowiązuje producenta do tego, by trzymać się pewnych standardów - dodaje.
A etykiety czytać warto. Dlaczego? Producenci mięs nie stosują wyłącznie wody do powiększania objętości swoich wyrobów. - Cała ta woda musi się tam jakoś zatrzymać, więc cała masa środków, żeby to wszystko jakoś związać. Głównie są to białka - tłumaczy były pracownik firmy zajmującej się chemią.
Ale i na etykietach nie zawsze napisana jest prawda. Producenci np. deklarują, że w produktach nie ma konserwantów, a po kontroli inspekcji handlowej okazuje się, że konserwanty znajdują się w mięsie. Teraz inspektorzy zajmują się pierogami, których farsz powinien zawierać 50% mięsa, a zawiera jedynie 30%. Dane sfałszował sprzedawca.
O czym jeszcze "zapominają" producenci? - Nie zadeklarowanie alergenów na etykiecie produktu jest bardzo poważną nieprawidłowością - mówi Krystyna Piosik z Wojewódzkiego Inspektoratu Inspekcji Handlowej w Poznaniu. - Jest wiele osób uczulonych na pewne substancje - dodaje.
Decydując się na zakup mięsa, patrzmy więc na oznakowanie produktu. Pierwszą istotną kwestią, na jaką powinno się zwrócić uwagę jest zawartość "mięsa w mięsie" (opisywana procentowo). Im więcej procent, tym lepiej. Ale przyglądać trzeba się innym substancjom. - 407 to jest substancja, którą dodaje się w celu zwiększenia objętości produktu mięsnego, ale nie tylko. Ma też "świetne" parametry zagęszczające więc może się też znaleźć w deserach - mówi dr Iwona Koźlicka, specjalista ds. żywienia.
Dziś nie ma norm, które mówiłyby o tym ile mięsa musi się znaleźć w mięsie, by produkt mógł trafić do sprzedaży. - Masowa produkcja żywności polega na tym, żeby zrobić tylko i wyłącznie cenę, bo tego oczekuje klient, więc sami tak naprawdę się oszukujemy - kończy były pracownik firmy zajmującej się chemią.
Najpopularniejsze komentarze