Złomiarze: czyszczą czy szpecą miasto?
Włodek z zawodu i zamiłowania jest malarzem. Tak o sobie mówi. Zdarza mu się jeszcze czasem namalować obraz, choć głównie w wyobraźni. Bo tak naprawdę Włodek żyje ze sprzedaży złomu.
"CZYŚCICIELE"
O takich, jak Włodek, pan Romek mówi; mróweczki. Czyściciele. Prezydent Poznania powinien im płacić pensje i medale wieszać na piersi. Bo to, że za pieniądze ze skupu złomu kupią piwo, to jedno, ale to, że miasto nie wygląda, jak wielki śmietnik właśnie dzięki takim Włodkom - to drugie. - Że niby mamy zakład oczyszczania miasta - prycha pan Romek. - No i co z tego? Niech się pani przejdzie po osiedlach, blokowiskach. Śmieć leży na śmieciu. Papier na papierze. Butelki od wódki walają się po piaskownicach. A jak był taki okres, że za skup kartonów dostawaliśmy złotówkę za tonę, zamiast 300 złotych, więc zrezygnowaliśmy z tego, to miasto wyglądało, jak wielka popielniczka. Jeden wielki syf!
Włodek jest chudym, wysokim facetem z rudą bródką. W bejsbolówce na głowie, okularach na nosie i skórzanej kurtce - nie czuje się mróweczką, choć czasem powinien. Żeby dostać w skupie złomu trzy złote, niezbędne na zakup litrowego piwa, Włodek musi uzbierać aż 60 puszek. Jest za czym biegać - uśmiecha się - Nogi schodzę po parkach i ulicach, ale co mi tam. Jestem na świeżym powietrzu i jest dobrze. Taki styl życia wybrałem. Mam 52 lata, panienki mnie już nie kręcą. A piwo tak. Mieszkam z kolegą w altanie, mamy jeden pokój, nieogrzewany i piecyk na butlę gazową. Sami sobie gotujemy, wodę nosimy od sąsiadów. Toaleta? W ogródku. Użyźniamy glebę.
Kolega Włodka - Robert- niczego nie maluje. Pracował w budowlance, normalnie, na biało. Ale go wyrzucili, bo nie było roboty. Żona marudziła - weź się Robert, do jakiejś roboty, zamiast tyle pić. Dzieci przeciw niemu ustawiała. Że niby z Roberta nierób i pijak. To się Robert wyniósł w diabły. Najpierw na kolej, mieszkał w pociągach. Ale takich porządnych, typu "Intercity", bo te są ogrzewane przez całą noc. Tam się można luksusowo wyspać i umyć, na siedzeniach zrobić piknik, napić się wódeczki, a że w te zasmrodzone wagony wchodzą rano japiszony, które pędzą do Warszawy? To nie moja sprawa - kiwa głową Robert.
On sam dobrze wie, że jego podstawowy problem to alkohol. Był nawet kiedyś na terapii dziennej w ośrodku leczenia uzależnień, ale zrezygnował. - Tam mówili, że jak już pomyślę o piwie, to jest po mnie - tłumaczy. - Ale przecież ja stale myślę o piwie, to co mi da taka terapia?
Dziś Robert z Włodkiem przynieśli do skupu stary bojler. Jak go oczyszczą z pianki, to samego złomu zostanie kilkanaście kilo. Dla nich na rękę - szesnaście złotych. Dokąd pójdą z tą kasą? - A tu, naprzeciwko - pokazuje ręką Włodek. - Po piwo. A co kupią do jedzenia? Chyba nic - zamyśla się Robert. - Znaleźliśmy wczoraj kaszankę na śmietniku, do tego chleb i obiad gotowy. Jak zgłodniejemy, to pójdziemy do schroniska dla bezdomnych - tam są posiłki dla takich, jak my.
Pan Marian nie jada w jadłodajniach dla biedaków, przyjechał swoim autem, przywiózł makulaturę. - Po co ma zaśmiecać dom? - pyta. - A że dostanę 15 groszy za kilogram, to nie ma znaczenia. Wiosenne porządki zrobiłem i się cieszę. Niczego nie wyrzucam, tylko tu przywożę. Tak jestem z domu nauczony.
- Mamy stałych klientów - wyjaśnia pan Romek. - Wiemy kto o której godzinie przyjdzie, co przywiezie. Większość z nich, to rzeczywiście ludzie z problemem alkoholowym. Ale nie wszyscy. Część z naszych klientów to tak zwani porządni poznaniacy, którzy sprzątają dom, ogródek, czasem swoje osiedle. Jest pani, która żyje z zasiłku dla bezrobotnych i u nas sobie dorabia do chleba, a nie na piwo. Różnie się ludziom w życiu układa. Nie wszyscy "złomiarze"- to przysłowiowe menele.
Jacek też się za menela nie uważa. - Mam konkubinę i dwoje dzieci na utrzymaniu - wyjawia.- Nie mam pracy, nie mam prawa do zasiłku dla bezrobotnych. Jestem zarejestrowany, ale roboty dla mnie nie ma. Chodzę z wózkiem od czwartej nad ranem po Winogradach i zbieram złom i kartony. Chociaż jest coraz ciężej. Coraz więcej ludzi żyje z tego, co ja, dzielimy się na rewiry, nie wchodzimy sobie w drogę. A takie czasy, jak kiedyś, żeby trafić duży złom na ulicy, to już minęły. Ludzie segregują śmieci.
Bo tak - sprzętu AGD sprzedać w skupie nie można. To jest zabronione. - Co chwila wpada do nas jakaś kontrola - śmieje się pan Romek.- I sprawdzają, czy nie mamy lodówki albo pralki. Nie mamy, bo nie wolno. Przyjeżdża też do nas policja, straż miejska, patrzą, czy nie mamy kradzionego złomu, na przykład studzienek ściekowych. Albo straż z kolei. Ci to nawet nam filmy poglądowe przywożą, że niby tak a tak wygląda kradziony przewód miedziany i nie mamy go kupować. Bo miedź jest droga.
Jurek dobrze o tym wie. I miedzi nie przywozi. Skąd ją brać? Jurek mieszka w szałasie na Sołaczu, nie on jeden - tam na tymczasowym osiedlu dla bezdomnych żyje osiem rodzin. Mają w szałasach akumulatory, prąd, małe telewizorki. Wodę dostają z pobliskiej restauracji. Z toaletą jest problem, ale krzaków wokół dosyć. Kobiety piorą, gotują zupę z tego, co się znajdzie w śmietnikach, a znajduje się i kiełbasę ,i warzywa, i mięso. A faceci - od rana ruszają w miasto. Po puszki, obręcze, rynny. Choć o rynny dzisiaj trudno - budowlańcy już się wycwanili i teraz do wysokości dwóch i pół metra montują rynny plastikowe. To, co Jurek uzbiera i odda do skupu - to daje mu dziennie jakieś 15 złotych. Niewiele. Ale jak wszyscy zrzucą do kupki swój utarg, to na najważniejsze produkty wystarczy - to znaczy na papierosy i mocne piwo. Bo ono na szczęście dla Jurka wieczorami szybuje w jego żyłach i pozwala mu nie widzieć robaków, szczurów i demonów ciemności.
Marek ustawił się jeszcze lepiej. Mieszka bezpośrednio przy skupie złomu. Czasem pracownikom coś niecoś pomoże, to mu zapłacą parę groszy. Mieszkanie miał, owszem, w bloku, ale zostawił je żonie i dzieciom. Nie dogadywali się. On za dużo pił, oni za dużo od niego chcieli.- Dziś patrzę na tamto, moje życie, jak na niewolę - mówi.- Rano pobudka, mycie, śniadanie, robota. Potem zakupy, dom, telewizor. I stale brzęcząca nad uchem żona. Dzieciaki- stale pełne roszczeń. A tato - daj na to, daj na tamto. Tylko by człowiek musiał tyrać na nie i tyrać. I co z tego będzie miał? Dom starców, bo nie wierzę, że one by się mną opiekowały. A tak sam sobie jestem sterem, żeglarzem, okrętem. Markowi nie przeszkadza to, że żyje na gołej ziemi, że wodę na kawę grzeje w garnuszku, że nie ma salonu ani łazienki.- Ale mam wolność- uśmiecha. Mnie to odpowiada.
- Nigdy nie pogardzałem tymi ludźmi - przekonuje mnie pan Romek. - A dlaczego? Nie są agresywni, nie robią nic złego. Takie wybrali życie. Ale muszę pani powiedzieć, że naprawdę coraz więcej z nich zbiera złom z powodu biedy. Zwyczajnej biedy. Niezaradności życiowej . Niektórzy wiedzą, jak się ustawić- tu mają bony z MOPR-u na posiłki, tu biorą kasę na lewy węgiel, a jeszcze zarobią u nas. Są i tacy, co próbują na puszkach nawet oszukać. A to sobie zero do wagi złomu dopiszą i w kasie próbują machać rzęsami, że jak, że skąd to zero się tu wzięło? Albo wsypują piasek do puszek i wtedy wychodzi na kilogram nie 60 a 40 puszek. Ale my przecież to widzimy i nie dajemy się nabrać. Najbardziej mi żal, kiedy przychodzi z wózkiem jakiś biedny staruszek i przynosi domowe skarby, przechowywane od lat- łyżeczki, lampy, nóżki metalowe od stołu, bo on już zupełnie nie wie, skąd wziąć pieniądze na chleb. Wtedy serce mi się kraje, nawet coś mu tam nieraz dopiszę do wagi.
Bo co mam mu powiedzieć? Gdzie twoja córka czy syn, dziadku? Cóż, to przecież nie moja sprawa. Ja tu jestem od ważenia i segregowania. To jest moja działka. I wszystko.