Szymański: eurodeputowani są trochę z kosmosu
O życiu 1500 kilometrów od domu, o dzieleniu obowiązków między rodzinę a pracę, z europosłem PiS Konradem Szymańskim rozmawiał w Brukseli Dariusz Milejczak.
Dariusz Milejczak: Spotykamy się w jednej z restauracji w centrum Brukseli. Jest wieczór, Pan po całym dniu pracy w parlamencie europejskim. Jak wygląda dzień europosła Konrada Szymańskiego?
Konrad Szymański: Bardzo różnie, zależy od tygodnia. Jeśli jest to tydzień spotkań klubów politycznych to więcej czasu spędzam w swoim biurze. Odpowiadam na korespondencję, czytam i redaguję poprawki, koordynuję prace legislacyjne z innymi posłami, którzy są zaangażowani w tę samą dziedzinę. To jest bardzo czasochłonne. Jest tu 27 narodowości, 8 grup politycznych, a więc bardzo duża wariacyjność koalicji, zbieżności i rozbieżności interesów. Z kolei jeżeli jest to tydzień komisyjny to znaczną część czasu, od godziny 9, spędzam na komisjach, które trwają do godziny 12:30. Później jest przerwa na lunch i od godziny 15 znowu ruszają prace komisji. Jestem członkiem komisji przemysłu, która jest mocno zaangażowana w sprawy legislacyjne, więc spotykamy się dość często. Jestem także z-cą przewodniczącego komisji ds. budżetu Unii Europejskiej. Ta komisja obraduje rzadziej, ale kiedy mamy już spotkanie, to w zasadzie trwa ono cały dzień. Kolejną, trzecią moją komisją jest komisja spraw zagranicznych. Tu przychodzę jednak rzadko, ponieważ jestem tylko zastępcą członka.
Proszę w kilku słowach wyjaśnić, czym właściwie zajmuje się europoseł? Krótko mówiąc, co Pan tutaj robi?
Po pierwsze europoseł jest od tego, by dobrze przenosić na forum swojej komisji, grupy politycznej czy jakiegoś innego środowiska, polskie postulaty w zakresie legislacji. To jest najistotniejsza sprawa. Parlament uchwala masę papieru i tylko część jest naprawdę ważna. Reszta ma znaczenie polityczne, czasami pozytywne, czasami szkodliwe, ale to jest tylko papier, stanowisko polityczne parlamentu, jednej z unijnych instytucji. Jeżeli poseł chce wpływać na działania parlamentu musi umieć wyselekcjonować to, co jest dla niego najważniejsze i co jest przedmiotem polskiego zainteresowania. Europoseł powinien także wykazywać poparcie dla spraw innych europosłów, którzy mogą mu się przydać w momencie, kiedy on będzie mieć interes. Tym przede wszystkim się zajmujemy. Europoseł musi wiedzieć, w jakim kierunku zmierza polityka europejska. Niekoniecznie ją zmieniać lub odrzucać, ale przynajmniej korygować.
Z tego co Pan mówi, to jest to masa pracy.
Zdecydowanie tak. Jak widać gołym okiem Unia Europejska jest systemem dość skomplikowanym. Wspomniałem już o tonach papieru, które trzeba umieć wyselekcjonować, a później te wyselekcjonowane przeczytać. To jest zadanie, które zazwyczaj przekracza możliwości pojedynczej osoby. Dlatego warto pracować w grupie. Warto dobierać profesjonalną obsługę, która jest w stanie zastąpić posła w działaniach roboczych. To jest spore wyzwanie, ale nie obowiązek. Nie ukrywajmy, poseł może funkcjonować w różny sposób.
No właśnie, pozostańmy przy tym. Jak pana działania przekładają się na sprawy lokalne, dla Wielkopolski, dla Poznania. Przecież mostu Pan nam nie wybuduje.
Mostu oczywiście nie wybuduję. Mogę natomiast wpłynąć na decyzje czy będą pieniądze na sfinansowanie tego mostu. To właśnie w parlamencie europejskim decyduje się i polityka spójnościowa i budżet Unii. W tym sensie jest to wpływ pośredni, ale jednak. Trzeba także pamiętać, że to nie jest dedykowane tylko dla Poznania. To nie jest ustawa budżetowa i inwestycje strategiczne państwa. To są tylko reguły ogólne, które pozwalają samorządom korzystać z tego, co daje Unia. W tym sensie Wielkopolanie czy poznaniacy patrzą na eurodeputowanych jak na ludzi z kosmosu, bo oni są trochę w kosmosie.
Czyli rozumiem, że nie jest Pan w stanie zasłużyć się dla naszego regionu?
Dla regionie indywidualnie raczej nie. Rzadko się zdarza, żeby region miał tak wyodrębnione interesy, żeby coś działało dla Wielkopolski, a nie działało dla Małopolski. Zwykle przekłada się to na wszystkie regiony danego kraju. A szanse łapią ci, którzy są zdolni na poziomie lokalnym albo na poziomie rządu. W tym sensie ten związek jest dość mglisty i nie ma co się oszukiwać, inny nie będzie. Osobiście uważam to za stratę czasu, to całe czarowanie lokalnych wyborców, że ktoś będzie reprezentował tylko ich interesy. To może ma znaczenie kiedy ktoś startuje do polskiego sejmu. Ale nie do parlamentu europejskiego.
Czyli nie czuje Pan, że dzierży w ręku władzę, że ma realny wpływ na zmiany w kraju?
Tutaj nikt nie dokonuje sukcesów w pojedynkę. Sukcesy odnoszą ci, którzy potrafią sieciować swoje działania i postulaty z europosłami z innych grup politycznych. Jeżeli ktoś jest politycznym singlem to w grupie niemal 800 posłów nie zrobi nic. To wynika z arytmetyki podejmowania decyzji. Parlament europejski kształtuje legislacje w zakresie takich zagadnień jak emisja dwutlenku węgla, polityka klimatyczna, energetyka. To są dziedziny, którymi się zajmuję. Z takiej perspektywy wpływ tego typu regulacji na konkurencyjność polskiej gospodarki jest kolosalny. Nasz sejm nie wyznacza tylu reguł konkurencyjności co parlament europejski.
Jaki jest największy sukces europosła Konrada Szymańskiego?
W poprzedniej kadencji byłem bardzo zadowolony z przebiegu prac nad instrumentem finansowania polityki sąsiedztwa, dzisiaj Partnerstwa Wschodniego. W obecnej kadencji mój największy sukces to rozporządzenie dotyczące bezpieczeństwa dostaw gazu, kluczowe, z polskiego punktu widzenia. Jeśli będzie dobrze wdrożone, rozwiąże wiele naszych problemów. Polskie stanowisko w tej sprawie było bardzo widoczne. Mniej więcej na półmetku tych negocjacji negocjatorzy z innych państw mówili o polskim stanowisku, które trzeba brać pod uwagę, po inaczej nie sklei się większości. Tutaj parlament europejski stanął po naszej stronie.
A największa porażka?
Myślę, że największym problemem jest stanowisko parlamentu europejskiego w sprawie zmian klimatycznych. Mówię o narzucaniu bardzo silnych norm emisyjnych dla polskich przedsiębiorstw. To jest zabójcze dla naszego przemysłu. Jeśli nie uda się tego odwrócić, Polska będzie silnie odczuwała negatywne konsekwencje członkostwa w Unii Europejskiej. Może nas to kosztować olbrzymie pieniądze. Już dzisiaj poważni inwestorzy zagraniczni w Polsce mówią, że jeśli niektóre elementy legislacji antyklimatycznej przejdą, to oni się z stąd wyniosą. To dotyczy np. przemysłu papierniczego. Jeżeli okaże się, że wszystko pójdzie złym torem, będzie to olbrzymia porażka nas wszystkich.
Sławomir Wróblewski powiedział kiedyś, że podróże kształcą wykształconych. Czego Pana nauczyła podróż i praca w Brukseli?
Praca w parlamencie europejskim nauczyła mnie jednego, że nic nie jest zdecydowanie raz na zawsze, że wszystko jest możliwe. Istnieje tylko kwestia pomyślnej koniunktury, pracy, intensywności zajmowania się daną sprawą. Są oczywiście rzeczy, które są niezmienne, pewne interesy czy postawy państw. Ale wokół tego jest masa przestrzeni i szans. Dlatego nie warto ich marnować. Warto starać się coś zmienić.
Jeśli już jesteśmy przy zmianach, co praca w Brukseli zmieniła w Pana życiu? Jest Pan daleko od kraju i bliskich. Nie jest to męczące?
Każdy kto przyjeżdża do Brukseli jest zachwycony. To duże przeżycie zobaczyć z bliska instytucje Unii Europejskiej. Nie na papierze, tylko w pracy, w działaniu. Dla mnie też na początku było to bardzo wciągające, ponieważ moja wiedza książkowa była konfrontowana z realnym życiem, realną legislacją. Te procedury, które na diagramach, w każdym podręczniku integracji wyglądają blado, w rzeczywistości są ciekawe. Natomiast na dłuższą metę funkcjonowanie w takim rozkroku między Polską a Belgią jest nużące. Oczywiście nikt mnie do tego nie zmuszał, więc nie chcę narzekać. Jednak rutynowe jeżdżenie między Polską a Brukselą, tydzień w tydzień, zmienia percepcję życia prywatnego, życia rodzinnego. Od 6 lat jestem w domu 3 dni w tygodniu.
Mam nadzieję, że nie jest tak, że kiedy przyjeżdża Pan do domu, dzieci Pana nie poznają?
Nie, nie jest tak źle. Jestem regularnie w domu. Kiedy przyjeżdżam, staram się nie dokładać żadnych zajęć, które miałyby charakter zawodowy. Jestem wtedy dość intensywnie w domu, więc nie ma takiego ryzyka. Natomiast jest to bardzo dziwaczny sposób funkcjonowania.
Rodzina przyzwyczaiła się do takiego trybu życia?
Moja żona należy do osób, które nie wymagają ciągłej asystencji. Jest samodzielną osobą, mówiąc delikatnie. Ale to zmienia sposób funkcjonowania domowego. Podział obowiązków jest trochę inny. Po części jest fikcyjny, ponieważ znaczna część praktycznych zagadnień domowych musi być pokonywana przez żonę niemal samodzielnie.
Z tego co Pan mówi wynika prosty wniosek, że służbowe życie europosła może zaważyć na życiu prywatnym.
Na pewno tak. Większość ludzi ma poczucie, że żyje w jakimś miejscu na stałe. To jest powód dla którego posłowie, którzy wiążą swoje życie z Brukselą, zwykle sprowadzają tu rodzinę, posyłają dzieci do międzynarodowych szkół. Funkcjonują jak dyplomaci. Ja tak nie chcę zrobić ponieważ nie wiąże całego swojego życia z parlamentem europejskim. Powinno się zmieniać to, co się robi. Poza tym, z punktu widzenia założeń teoretycznych, że poseł jest przedstawicielem Polaków i swojego okręgu wyborczego, mieszkanie zupełnie z dala od kraju jest odrobinę patologiczne, pokazuje względną fikcyjność parlamentaryzmu europejskiego.
Mieszkając daleko od kraju, patrząc na wszystko z perspektywy, także na życie, dokonał Pan już jakiegoś podsumowania?
To bardzo głębokie pytanie. Nie sądzę, by w wieku 41 lat uznawać, że coś jest zamknięte, i że życie powinno być takie jak jest. Na wszystko powinno się patrzeć w kategoriach zmiany. Na dłuższą metę funkcjonowanie pół na pół, między pracą a domem, który jest oddalony o 1500 kilometrów, jest patologiczne. Na pewno nie będę chciał tego kontynuować. Co to oznacza w praktyce, trudno powiedzieć. Nie wykluczam, że jeśli będę mógł zajmować się zagadnieniami unijnymi bądź międzynarodowymi w innym wymiarze, w takim, który by mnie pociągał, to kto wie czy się na to nie zdecyduję.