Poszła na zabieg korekty podniebienia, żeby nie chrapać. Nie wróciła już do domu. Zmarła w szpitalu
Jej mąż opowiedział całą historię na łamach "Gazety Wyborczej".
Oboje prowadzili w Poznaniu na Naramowicach dobrze prosperującą firmę, która zajmuje się projektowaniem i budową instalacji parowych, grzewczych, gazowych, wentylacyjnych oraz budową kotłowni przemysłowych i spalarni śmieci. Hanna, żona Emila była inżynierem chemii.
Kobieta miała kłopoty ze snem, więc poddała się zabiegowi korekty podniebienia miękkiego metodą koblacji, który miał sprawić, że przestałaby chrapać. Mąż powiedział dla "Gazety Wyborczej", że żona do końca bała się tego zabiegu. Takie rozwiązanie na problem z chrapaniem miał jej doradzić prof. Paweł Golusiński, który jednocześnie jest szefem kliniki otorynolaryngologii Szpitala Uniwersyteckiego w Zielonej Górze.
Kobieta jeszcze przed zabiegiem musiała zapłacić 6,5 tysiąca złotych, ponieważ był to zabieg w prywatnym szpitalu Św. Wojciecha w Poznaniu.
Mąż zawiózł Hannę 4 stycznia do szpitala. Potem czekał na telefon od niej, aby po zabiegu zabrać ją do domu. Jednak telefon bardzo długo milczał, co już wzbudziło niepokój. Z mężem pacjentki skontaktował się sam prof. Golusiński, który miał stwierdzić, że operacja udała się, ale potem doszło do zatrzymania krążenia i on sam miał nie wiedzieć, dlaczego tak się stało. Poinformował męża Hanny, że została przewieziona na OIOM na ul. Przybyszewskiego w Poznaniu.
Tam zaczął się dramat dla męża i syna Hanny. Musieli zmagać się z tym, że Hanna straciła praktycznie wszystkie zmysły. Nie widziała i nie słyszała. Jej syn na łamach "Gazety Wyborczej" użył określenia, że mama przez około 3 miesiące była uwięziona we własnym ciele. Mąż i syn codziennie przewijali Hannę i oklepywali, żeby zapobiegać odleżynom.
- Natychmiast pojechałem do szpitala. Przyszedł lekarz i jeszcze jedna osoba, chyba dyrektor. Profesor Golusiński mówił, że żona "wybudziła się nieprawidłowo", bo straciła oddech i ustało krążenie. Że nie mogli jej zaintubować, "bo miała pocięte podniebienie i za krótką szyję", więc potrzebna była tracheotomia - opowiadał dla "Gazety Wyborczej" mąż Hanny. Ich syn wspomina, że mama wyglądała tak, jakby ktoś podciął jej nożem gardło.
Lekarze mieli nie wspomnieć o krwotoku, jaki nastąpił u Hanny - Prawda jest taka, że lekarze nie potrafili zatamować krwawienia i mama po prostu udusiła się. Dlatego doszło do zatrzymania krążenia. Wiem, że mama miała krew w płucach, bo wydzielina z płuc, którą trzeba było jej odsysać, długo była zabarwiona krwią - powiedział dla "GW" syn Hanny.
Syn wraz z mężem Hanny złożyli w prokuraturze zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa. Jak podaje "GW", prokuratura wszczęła dochodzenie "w sprawie nieumyślnego narażenia Hanny Mikulskiej na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu podczas jej pobytu w Wielkopolskim Centrum Medycznym sp. z o.o., szpital św. Wojciecha w Poznaniu. Teraz trzeba poczekać 12 miesięcy na wyniki biegłych sądowych, natomiast szpital, w którym przeprowadzono Hannie zabieg według relacji jej męża i syna nie poczuł się do odpowiedzialności, nie zaproponował żadnej pomocy ze swojej strony. Kobieta po 3 miesiącach walki zmarła.
Najpopularniejsze komentarze