Po 10 latach w Himalajach pochowano Tomasza Kowalskiego. Zaginął podczas zejścia z Broad Peak
Tą tragedią żyła w 2013 roku cała Polska.
W marcu 2013 roku Tomasz Kowalski i Maciej Berbeka byli częścią wyprawy, której celem było pierwsze zimowe wejście na Broad Peak. Szczyt został zdobyty przez czwórkę himalaistów (byli tam także Adam Bielecki i Artur Małek), ale dzień później do Polski dotarły fatalne wieści - kierownik wyprawy utracił kontakt z Berbeką oraz Kowalskim, którzy nie dotarli do obozu. Przez kolejne godziny koledzy zaginionych czuwali w obozie czwartym oraz głównej bazie wyprawowej. Z każdą godziną nadzieje były jednak mniejsze, a po 3 dniach zaginieni zostali oficjalnie uznani za zmarłych.
Ponad 10 lat po tych tragicznych wydarzeniach ciało związanego z Poznaniem Tomasza Kowalskiego zostało pochowane w górach. Poinformował o tym himalaista Rafał Fronia, który zorganizował niezwykle trudne przedsięwzięcie. - Dlaczego? Zanim ktoś zada to pytanie, odpowiem: Tomek leżał na grani szczytowej Broad Peaku, na wysokości 8000 metrów, przez 10 lat, 4 miesiące i 13 dni. 3787 dni i 3787 nocy. Dziesięć najsurowszych na świecie zim - rozpoczął swój wpis na Facebooku. Fronia 19 lipca 2022 roku "spotkał się" z Tomkiem Kowalskim. - Na ostrej śnieżnej grani była piękna, niemal bezwietrzna pogoda. Szedłem tamtędy drżąc, że śnieg ruszy i że spadnę. Nie spadłem. Coś pchało mnie do szczytu. Szedłem i z jakichś powodów w końcu się spotkaliśmy. Tomek leżał na skalnej ostrodze. Tam, gdzie Jacek Jawień i Jacek Berbeka go ułożyli. Myślę, że to było spotkanie, którego nie dało się uniknąć. I gdy wreszcie dotarłem na wierzchołek, a potem schodziłem do bazy, znów Go mijając, nie było we mnie radości. Był smutek i myśl, że ktoś musi to wreszcie zakończyć.
Przez kolejne miesiące trwały karkołomne przygotowania do wyprawy, której celem było pochowanie ciała Kowalskiego. Partnerem wyprawy został PKOl, a "górscy przyjaciele natychmiast, bez chwili wahania się zgadzali". - Skompletował się zespół. Sześciu zwyczajnych facetów, którzy postanowili porzucić swe życie i plany, by ruszyć po coś, co wydawało się niemożliwe. Bo skoro nikt tego nigdy nie zrobił...
W wyprawie, poza Rafałem Fronią, udział wzięli Jarosław Gawrysiak, Grzegorz Borkowski, Marek Chmielarski, Krzysztof Stasiak i Marcin Kaczkan. Ruszyli w połowie czerwca. - To nie było łatwe zadanie. Wspiąć się na 8000 metrów, lecz nie po to, by z małym plecaczkiem, dotknąwszy szczytu, zrobić dwa zdjęcia i uciec w dół. Czekała na nas pod szczytem ciężka i niebezpieczna praca: godzina, a może dziesięć? Tyle, ile będzie trzeba. Drugiej szansy nie będzie. Po pierwsze, trzeba tam dotrzeć, na ciężko. Z setkami metrów lin, z noszami SKED, z sarkofagiem dla Tomka, ze sprzętem do asekuracji. Z dwiema, a może trzema butlami tlenu. Dziesiątki kilogramów w szturmowych plecakach. Niepewna pogoda, mróz i silny wiatr. Zrobiliśmy to w Nowy Rok islamski, w święto Muharram, idąc w kierunku Szczytu, którego jednak nie osiągnęliśmy, idąc na tlenie z butli już z obozu drugiego. Bo podczas tej akcji nikomu nie mogło się w górze nic stać. Wszyscy musieli być silni, świadomi i przede wszystkim, bezpieczni. Po trwającej miesiąc aklimatyzacji, 19 lipca, prawie co do minuty rok po tym, gdy spotkałem się z Tomkiem, po 3787 dniach zakończył się jego czas na grani szczytowej Broad Peaku. Pochowaliśmy Go w przepięknej lodowej grocie, którą siły natury tworzyły przez długie stulecia zapewne specjalnie po to. Jakby właśnie w tym celu.
- Zapytasz więc: po co to wszystko? Odpowiem, że w życiu ważnych jest wiele aspektów, każdy człowiek jest inny i inne ma zapatrywania, wartości, marzenia, lęki, lecz jednymi z tych ważnych rzeczy, tym, co łączy nas wszystkich, są godność i szacunek. I grań na 8000 metrów wcale nie jest tu wytłumaczeniem, by o tej godności i szacunku zapomnieć. Lub choćby udać, że tam, wysoko, godność i szacunek nie sięgają. To tylko kwestia uporu i determinacji. I świadomości. Mam wielki żal. Do świata, agencji, wspinaczy, rządów i do losu wreszcie. Że takie rzeczy się po prostu dzieją. I to na naszych oczach. Nie, nie mam na myśli tego, że gdzieś, w wysokich górach ktoś ginie. Jesteśmy ludźmi, każdego kiedyś czeka koniec. Mój żal skierowany jest do tych, którzy udają, że to nie jest ich sprawa. Do tych, którzy po śmierci partnera idą na kolejne szczyty, a nie zawracają, by posypać głowę popiołem pokory i żalu. Zrobiliśmy to, co trzeba. W słusznej sprawie i nie dla własnego interesu. Bo można udawać, że nie widzimy zła, lecz to nie znaczy, że się ono nie dzieje. Dlaczego zatem? Nie po to, by piętnować, rozdrapywać rany czy kogoś karać, lecz dlatego... Bo... bo tak było trzeba. Bez zbędnych słów. Proszę, by to uszanować - zakończył Fronia.
Zmarły Tomasz Kowalski pochodził z Dąbrowy Górniczej, ale od wielu lat był mieszkańcem Poznania. Tutaj studiował Turystykę i Rekreację na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza, a następnie prowadził firmę turystyczną oraz hostel. Brał udział w wyprawach górskich na Alasce i w Andach, a w ciągu jednego sezonu zdobył cztery siedmiotysięczniki leżące na terytorium byłego Związku Radzieckiego.
Najpopularniejsze komentarze