11 lat temu spłonął pałac w Wąsowie. Właściciel oskarżył strażaków o to, że źle gasili ogień. W tle interesy biznesmena
Pożarem w pałacu żyła cała Polska.
19 lutego 2011 roku wybuchł pożar w pałacu Hardtów w Wąsowie. Z obiektu ewakuowano kilkadziesiąt osób, a na miejscu akcję gaśniczą prowadziło prawie 200 strażaków z całego regionu. Budynek został poważnie zniszczony. Spaliło się poddasze i wnętrza na piętrach budynku. Zachowały się ceglane mury. Parter został zupełnie zalany podczas akcji gaśniczej. Po dogaszeniu pożaru, w niedzielę, stała w nim zamarznięta woda.
Wstępnie straty oceniono na 15 milionów złotych. Na miejscu pracowała specjalnie powołana ekipa dochodzeniowo-śledcza. Wraz z biegłym z zakresu pożarnictwa przeprowadzono oględziny oraz zabezpieczono materiał dowodowy. Powołana grupa ludzi miała ustalić przyczyny pożaru i jego przebieg. Nowotomyska prokuratura badała sprawę pożaru i ją umorzyła. Pod uwagę brano zwarcie instalacji lub zaprószenie ognia, ale ostatecznie nikt za pożar nie odpowiedział.
Do sprawy wraca onet.pl. Okazuje się, że choć pałac został już odbudowany, wciąż nie zakończyła się sprawa pożaru sprzed 11 lat. Właściciel pałacu, spółka Anrest, pozwała Skarb Państwa, a konkretnie strażaków gaszących pożar. Spółka twierdzi, że strażacy działali nieprofesjonalnie i źle gasili ogień. Domagała się prawie 6 mln zł odszkodowania od Skarbu Państwa oraz ponad 4 mln zł z firmy ubezpieczeniowej.
Strażacy od początku wyjaśniali, że warunki do gaszenia pożaru tej nocy były bardzo trudne. Był mróz, ziemia przy pałacu była zamarznięta, były trudności z rozstawieniem ciężkiego sprzętu. A dodatkowo strażacy pojawili się na miejscu zbyt późno i to nie ze swojej winy. Pracownicy pałacu przez 13 minut mieli usuwać z systemu przeciwpożarowego informacje o domniemanym pożarze, bo byli przekonani, że prawdopodobnie któryś z hotelowych gości zapalił papierosa w miejscu objętym zakazem, przez co uruchomiły się czujniki.
Biegły z dziedziny pożarnictwa, emerytowany strażak, skrytykował to, w jaki sposób działali podczas pożaru strażacy. Druga strona domagała się przesłuchania biegłego przed sądem, na co dotychczas się nie zgadzano. Ale sytuacja się zmieniła. Sprawę przejęła nowa sędzia, bo jej poprzednik przeszedł w stan spoczynku. Chce przesłuchać biegłego, ale ten nie pojawił się na majowej rozprawie. Kolejna odbędzie się w grudniu.
Sprawa pożaru zakończyła się w kwestii ubezpieczenia. Firma ubezpieczeniowa poszła na ugodę ze spółką Anrest i otrzymała prawie 7 mln złotych. Sprawa oskarżenia strażaków o nieprofesjonalne gaszenie ognia wciąż jest w toku.
Onet.pl przypomina, że z pałacem w Wąsowie związany jest kontrowersyjny biznesmen Krzysztof S. W latach 90. powiązany był z Elektromisem i był jednym z głównych oskarżonych w sprawie oszustw celnych, podatkowych i przemytu. Skazano go nawet dwa lata temu na karę więzienia w zawieszeniu. Jednak krótko po tym doszło do istotnych "zawirowań", w wyniku których podjęto decyzję o powtórzeniu całego procesu. Ale... zarzuty zdążyły się przedawnić, więc Krzysztof S. został z nich oczyszczony.
Zdaniem portalu S. ma powiązania z poznańskim sądem. W 2003 roku spółka z nim związana sprzedała poznańskiemu sądowi fabrykę przy Kamiennogórskiej, w której dziś mieści się sąd rejonowy. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego kilkanaście lat temu miała natomiast dysponować nagraniami z podpoznańskiej willi S., w której odbywały się imprezy z udziałem sędziów, adwokatów, czy nawet prokuratora. W pałacu w Wąsowie odbywały się natomiast szkolenia i imprezy dla poznańskich sędziów.
Najpopularniejsze komentarze