Reklama

Drapieżca oswojony sztuką - Piotr Voelkel

Budynek przy Marcelińskiej 89A | fot. Google Street View
Budynek przy Marcelińskiej 89A | fot. Google Street View

Człowiek interesów i sztuki od początku do końca. Pozytywny finał jest dla niego najważniejszy. Nauczył się tego, pracując przy produkcji spektakli Conrada Drzewieckiego w Polskim Teatrze Tańca. To do dziś owocuje w jego fabryce mebli, kolekcjonerstwie czy projektach wielkiej sztuki. Problem sprowadza się zawsze do jednego - twierdzi. - Artysta ma wizję, którą ktoś musi umieć doprowadzić do końca. Przekuć ją na rzeczywistość. Voelkel jest mistrzem przekuwania wszystkiego, no - prawie wszystkiego - w złoto. Ale jego blask go najmniej interesuje.

METROPOLIA: GAZETA WYBORCZA pisała o Panu: Voelkel znany jest w Poznaniu jako mecenas sztuki. Kogo jest dziś w Panu więcej - biznesmena czy kolekcjonera sztuki?

VOELKEL: Gdybym wziął pod uwagę czas pracy, to z pewnością ciągle jestem biznesmenem. To moje podstawowe zajęcie. Ale kolekcjonowanie sztuki jest moją pasją. Poświęcam jej tyle czasu, ile mam po zrealizowaniu moich biznesowych zobowiązań. To, co robię w biznesie jest dość nudne i nie zasługuje na specjalne zainteresowanie mediów. O gębie mecenasa sztuki, jaką mi się przyprawia, pisze się zwykle więcej.

METROPOLIA: Kiedyś nie zależało Panu, by funkcjonować w mediach...

VOELKEL: Dalej mi nie zależy, ale dobry przyjaciel poradził mi kiedyś, że takie odcinanie się na serio od kontaktów z mediami musi rodzić podejrzenia, że ma się coś do ukrycia. Musiałem więc to wszystko jakoś zrównoważyć. Na pewno nie chcę być osobą medialną ponad miarę, bo to nie jest mi do niczego potrzebne.

METROPOLIA: Czuje się Pan misjonarzem sztuki?

VOELKEL: Jestem zwykłym inżynierem i proszę nie dopatrywać się w tym stwierdzeniu żadnej kokieterii. To, co o sztuce myślę i to, co mnie w sztuce podnieca, moim zdaniem, jest bardzo osobiste, a nie profesjonalne.

METROPOLIA: Mówi się, że jak ktoś ma za dużo pieniędzy, to pcha się zaraz do sztuki. Że szuka w ten sposób poklasku, prestiżu. Pan ma ambicje pokazania artystom, że nie wszyscy biznesmeni to - jak Pan sam ich nazwał - buraki z kasą. Ale pierwszy zakupiony przez Pana obraz był Kossakiem. Dopiero z czasem wziął się Pan za ambitniejszą sztukę. Ile czasu potrzebował Pan, by nauczyć się sztuki?

VOELKEL: Sztuka od dawna była moim hobby. Na początku nie zajmowałem się tym serio. Proces nauki trwał wiele lat. Zawsze opowiadam o tym Kossaku, by ośmielić wszystkich tych, którzy uważają, że sztuka współczesna nie ma sensu, że to bezwartościowa, abstrakcyjna bzdura. Żeby dojść do poziomu, że się sztukę nowoczesną rozumie i ma się do niej serdeczny stosunek, trzeba poświęcić temu kawałek czasu. Zapewniam, że to jest bardzo piękna przygoda.

METROPOLIA: Ostatnio jest Pan podwójnie aktywny: stela Heinza Macka, rzeźby Sołowieja na Cytadeli, ochota na żywe lustra Berdyszaka przy Św. Marcinie, rozbudowa Pańskiej Wyższej Szkoły Nauk Humanistycznych i Dziennikarstwa o aulę i teatr, nowoczesny, rewolucyjny, jak na poznańskie warunki, projekt Kozakiewicza na przebudowę Wzgórza i Zamku Przemysła. To zbieg okoliczności czy zaplanowana strategia PR?

VOELKEL: Ta Pańska wyliczanka może robić niesamowite wrażenie, ale wymienia Pan działania, które rozkładają się na kilka lat starań. Od pomysłu po finał. Według mnie, to przeciętna aktywność.

METROPOLIA: Przemawia przez Pana niczym nieuzasadniona skromność...

VOELKEL: Kiedyś bawiłem się w kolekcjonerstwo prywatnie. Ale od czasu założenia Fundacji VOX ARTIS i zrealizowaniu instalacji Magdaleny Abakanowicz na poznańskiej Cytadeli zostałem jeszcze szefem Wielkopolskiego Towarzystwa ZACHĘTY Sztuk Pięknych. To już jest zobowiązanie, które wymusza na mnie działania na serio. Bo prezes ZACHĘTY bez pomysłów i konkretnych działań może tylko podać się do dymisji. Póki starcza sił, propagujemy działania pod hasłem POZNAŃ MIASTO SZTUKI. Stąd pojawił się Sołowiej, prace Izy Gustowskiej i Piotra Kurki na lotnisku Ławica czy Heinz Mack przy Muzeum Narodowym. To są konsekwencje bycia szefem ZACHĘTY. Podobnie ma się sprawa z projektem Kozakiewicza dla Wzgórza Przemysła. Dużo osób ze środowiska związanego ze sztuką darło szaty, bo projekt, który wygrał konkurs i ma być zrealizowany nie odpowiada ich oczekiwaniom. Z punktu widzenia przyszłości miasta i jego wizerunku jest to pomysł chybiony, żeby nie powiedzieć zły. Pod presją tych argumentów i nacisków postanowiłem działać.

METROPOLIA: Kto konkretnie naciskał?

VOELKEL: Praktycznie wszystkie środowiska, z którymi kontaktowałem się w okresie kilku ostatnich kwartałów. Wysłuchiwałem tego w rozmowach przyjacielskich i towarzyskich. Rosła presja, że trzeba wykonać jakiś ruch w obrębie architektury i sztuki współczesnej. W ramach Rady Muzeum Narodowego, której jestem członkiem, podjęliśmy zobowiązanie, że będziemy wspierać prof. Suchockiego w oficjalnym proteście przeciwko realizacji tego historyzującego projektu. Ale w tej sprawie nie wystarczyło gadać. Trzeba było zasugerować inne rozwiązanie. Tak się szczęśliwie złożyło, że Kozakiewicz był w Poznaniu krótko po posiedzeniu Rady Muzeum. Podjął się wykonania takiego projektu pomimo, że jest człowiekiem niezwykle zabieganym. Uznał, że ta sprawa jest zbyt ważna dla środowiska związanego ze sztuką nowoczesną.

METROPOLIA: To była Pańska oferta i Pan poniósł koszty projektu?

VOELKEL: Sfinansowałem go z prywatnych pieniędzy.

METROPOLIA: W ramach Towarzystwa ZACHĘTY chce Pan przez dziesięć najbliższych lat pozostawić miastu kilka interesujących obiektów sztuki. Marzy się Panu nowa ikona architektury Poznania, powtórka z historii, która przypadkiem przydarzyła się Eiffelowi w Paryżu?

VOELKEL: We wszystkich tych działaniach jestem tylko pokornym sługą. Są przecież środki miejskie, marszałka województwa, składki członków Towarzystwa, pieniądze z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, które trafiają na konto ZACHĘTY. Powinienem te pieniądze wydać zgodnie z intencją darczyńców, w części na realizację projektów poznańskich artystów, jak Gustowska, Sołowiej czy Berdyszak, w części mogę swobodnie realizować projekty obce. Zależy mi na twórcach o międzynarodowej renomie. Jeżeli starczy im fantazji i wyobraźni, z całą pewnością ich prace mają szanse stać się ikonami Poznania.

METROPOLIA: Czy wśród artystów zagranicznych istnieje już świadomość możliwości artystycznych realizacji w Poznaniu?

VOELKEL: Rozsyłamy wici. Współpracujemy z organizatorami Triennale Rzeźby. Trzeba przy najbliższym projekcie zsynchronizować nasze wysiłki. Jeśli zamówię rzeźbę u znanego artysty, należałoby ją odsłonić w trakcie Triennale przy okazji wystawy prezentującej jego dorobek.

METROPOLIA: Kiedyś Towarzystwo pracowało doraźnie i interwencyjnie, kiedy np. wykupywało w ostatniej chwili prace artysty, który chciał wycofać je z ekspozycji Muzeum Narodowego. Dzisiaj Towarzystwo pracuje nad swoją kolekcją, jako pierwsze w Polsce zdecydowało się wyjść ze swoimi zbiorami w miasto. Kto za tym stoi? Sam Voelkel czy grupa ludzi?

VOELKEL: Życie ZACHĘTY dotąd sprowadzało się do realizowania potrzeb Muzeum Narodowego, np. poprzez zakupy interwencyjne czy planowane zakupy kolekcji XX wieku. Ta współpraca mogłaby trwać dalej, gdyby Muzeum nie miało problemu z nowymi powierzchniami wystawienniczymi. A ja z kolei nie chciałem, by prace kupowane przez ZACHĘTĘ lądowały w magazynie. Wtedy zgłosili swój pomysł Państwo Gumni, którzy są członkami ZACHĘTY. Uznaliśmy, że najlepszą przestrzenią dla nas powinno być miasto. Że kontakt ze sztuką będą mieli przechodnie. Nasze miasto nie jest nasycone sztuką, zwłaszcza sztuką nowoczesną. Wypełniliśmy w ten sposób lukę. To pozwoliło ominąć ograniczenia muzealne.

METROPOLIA: I ciągły brak w Poznaniu Muzeum Sztuki Współczesnej...

VOELKEL: Gdybyśmy mieli taką strukturę w mieście, moglibyśmy dojść do porozumienia z każdym partnerem, artystą. Ale na to nie zanosi się w ciągu najbliższych miesięcy czy lat. Dlatego też trzymamy się naszego projektu POZNAŃ MIASTO SZTUKI. Stawiamy prace w przestrzeni miasta, a głównie na Cytadeli.

METROPOLIA: Czy poznańska Cytadela ma szansę stać się parkiem sztuki nowoczesnej?

VOELKEL: Cytadela ma swoje ograniczenia i mankamenty. Jest miejscem kiepsko chronionym, więc nie każdą rzecz można tam postawić. Dlatego prace ze szkła prof. Berdyszaka chcemy postawić przy Akademii Muzycznej. Tam jest większa szansa, że nie zostaną zniszczone.

METROPOLIA: Rozwój miast jest ostatnio stymulowany przez kulturę wysoką, spektakularne wydarzenia artystyczne. To one przyciągają turystów i zagranicznych przedsiębiorców. Rafał Dutkiewicz, Prezydent Wrocławia twierdzi, że o sukcesie dużych miast decyduje dziś jakość życia. Dlatego pompuje w kulturę wielkie pieniądze. Dobrze rozumie to i Łódź, i Gdynia. Czemu nie Poznań?

VOELKEL: Nie wiem, czy Poznań na tle tych miast jest istotnie słabszym ośrodkiem. Mam wrażenie wyniesione ze spotkań z innymi szefami ZACHĘT w Polsce, że to nasza, wielkopolska, pracuje najprężniej. To inni zazdroszczą nam naszych dokonań.

METROPOLIA: Ale nasza ZACHĘTA to sukces miasta czy Piotra Voelkela?

VOELKEL: Piotr Voelkel bez miasta nic by nie wskórał. Żebym mógł stawiać rzeźby w mieście, muszę mieć pieniądze, które dostaję dla Towarzystwa z miasta i to regularnie, co roku, co zapisane jest w budżecie. Punktualnie jak w szwajcarskim zegarku. Na tej podstawie mogę trochę rzeczy planować. Na tej podstawie mogę żądać pieniędzy z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz mogę mieć odwagę przyciskać członków ZACHĘTY, by płacili swoje składki. Miasto jest też partnerem przy uzyskiwaniu niezbędnych pozwoleń na instalacje rzeźb. Wspiera mnie w tym istotnie. Są przecież wśród nich projekty bardzo kontrowersyjne, których czasami służby miejskie nie rozumieją. Mogę w tych sprawach poprosić o pomoc Prezydenta czy jego zastępców. Ich interwencje potrafią być skuteczne.

METROPOLIA: Potrafi Pan też wywierać regularny nacisk na media w określonych sprawach.

VOELKEL: Urząd ma zawsze to do siebie, że w sytuacji ryzykownej, kontrowersyjnej najłatwiej jest mu odmówić. Trzeba wtedy mądrze szukać kompromisu. Taka sytuacja była w przypadku lokalizacji prac prof. Berdyszaka, gdzie miasto miało swoje racje. Z mediami - jak mówi o. Jan Góra - trzeba używać siły prawdy. Ja do mediów nie chodzę w żadnej prywatnej sprawie. Niczego od nikogo nie potrzebuję dla siebie. Mam przekonanie, że w kwestii np. ZACHĘTY działam na rzecz miasta i dobra wspólnego. Robię to społecznie, nie zarabiam na tym pieniędzy. Mam prawo żądać wsparcia w sytuacjach, kiedy wymaga tego interes miasta. Z drugiej strony nie robię kariery politycznej, nie sprzyjam żadnym innym biznesom, więc nie ma powodu, by mi utrudniać życie. To powoduje, że nasze projekty z małymi, a nie dużymi problemami dochodzą do finału.

METROPOLIA: Przyznaje Pan publicznie, że ma obsesję pokazywania swoich zbiorów. Jak długo będziemy jeszcze czekać na spektakularną, drugą po kolekcji Grażyny Kulczyk, prezentację Pańskich zbiorów?

VOELKEL: Mam raczej obsesję, żeby nie zamykać prac w bunkrach czy skrytkach. Nie chciałbym, aby moja kolekcja, a tym bardziej kolekcja ZACHĘTY, wylądowała gdzieś w magazynie. Nie interesuje mnie gromadzenie kolekcji dla gromadzenia prac czy majątku. Sztuka, zwłaszcza współczesna, powinna mieć kontakt z ludźmi, bo sztuka zmienia ludzi. Sam to przeżyłem i udało mi się to zaszczepić u moich dzieci. To może być doświadczenie każdego. Ponieważ najbardziej podatnymi ludźmi na sztukę współczesną są ludzie młodzi, to nie ma lepszej ekspozycji dla nich niż na uczelniach wyższych. Stąd moje zbiory pokazuję w WSNHiD, gdzie kształcę m.in. humanistów, kulturoznawców, dziennikarzy, informatyków. Czyli ludzi, dla których sztuka powinna być naturalnym przewodnikiem w życiu. Dzisiaj moje zbiory są rozproszone po moich firmach, w domu, w WSNHiD, w Muzeum Narodowym jako depozyty. Będę rozbudowywał WSNHiD. To może być istotne wydarzenie w moim życiu niepublicznym i przy tej okazji zrobię pewnie wystawę, podobnie jak Grażyna Kulczyk. Muszę do niej znaleźć tylko jakiś ciekawy klucz. To nie może być inwentaryzacja zasobów. Trzeba znaleźć pretekst choćby do pokazania jej części. Budowa nowego skrzydła szkoły potrwa przynajmniej półtora roku. Mam więc czas, by się nad tym zastanowić.

METROPOLIA: Co zmieniła w Panu sztuka współczesna?

VOELKEL: W sytuacjach skrajnych w życiu, kiedy człowiek się gubi w nawale różnych obowiązków, problemów są rzeczy, które potrafią przywrócić mi równowagę. Jedną z nich jest kontakt z przyrodą, która nadaje wszystkim moim problemom inny wymiar. Wielka, wspaniała przyroda, kiedy się jedzie, a najlepiej idzie przez las, potrafi zrobić z człowiekiem cuda. Drugą rzeczą, dzięki której nabieram właściwego dystansu do swoich obsesji czy komplikacji życiowych jest kontakt ze sztuką, która pokazuje, na jak wiele stać człowieka. To dotyczy teatru, malarstwa, rzeźby, filmu czy dobrej książki.

METROPOLIA: Czy jest coś w ogóle w sztuce, co się Panu nie podoba?

VOELKEL: W sztuce nie podoba mi się nadużywanie tematów drażliwych dla robienia wokół siebie rozgłosu. Zwłaszcza w sytuacji, jak się wcześniej tego rozgłosu nie miało.

METROPOLIA: Nie jest tajemnicą, że korzysta Pan przy kolekcjonowaniu sztuki z rad ekspertów. Zdarza się Panu podejmować decyzje indywidualne, obarczone ryzykiem?

VOELKEL: Eksperci penetrują przede wszystkim rynek aukcji czy możliwości zakupu prac. To zajęcie czasochłonne, które wymaga profesjonalnego podejścia. To eksperci znają historię pracy, muszą wiedzieć, kogo spytać o wiarygodność obrazu czy rzeźby, żeby nie kupić falsyfikatu. To duża część odpowiedzialności, którą eksperci muszą wziąć na siebie.

METROPOLIA: Zdarzyło się Panu kupić falsyfikat?

VOELKEL: Tego nigdy nie wie się do końca. Takiej stuprocentowej pewności, że wszystkie prace, które zgromadziłem są prawdziwe, nigdy nie ma. Mam głębokie przekonanie, że pracując z Robertem Fizkiem, który jest niezwykle ostrożny, nie przydarzyła nam się do tej pory jakaś wpadka. Nie powiem, że dałbym głowę, ale wolę żyć w przekonaniu, że nie mam w kolekcji żadnego falsyfikatu. Decyzja o zakupie kolejnych prac rozpoczyna się od prezentacji artysty przez eksperta. Kupuję wtedy jego katalogi albo je wypożyczam. Próbuję wejść w klimat jego twórczości. Muszę przekonać się, że ten rodzaj sztuki mi odpowiada, że ją rozumiem. To edukacja, która ciągle trwa, od tego Kossaka z moich początków. To praca, której powinni wymagać od siebie kolekcjonerzy.

METROPOLIA: Jeździ Pan po świecie, szukając dla siebie właściwej sztuki?

VOELKEL: Nie mam na to za dużo czasu. Ale kiedy już gdzieś jestem, staram się oglądać wystawy stałe i sezonowe. To pozwala mi ocenić, czy praca, którą chcę kupić albo kupiłem jest istotna w dorobku sztuki współczesnej na świecie.

METROPOLIA: Gdzie nabiera Pan świeżego haustu sztuki?

VOELKEL: Poprzez kontakt z Heinzem Mackiem byłem kilka razy w Duesseldorfie. Trafiłem tam na kilka interesujących wystaw, także GRUPY ZERO, której był on założycielem i która miała realny wpływ na kierunek rozwoju sztuki w II połowie XX wieku. Bezcenny jest też oczywiście osobisty, często przyjacielski kontakt z artystami. Izą Gustowską, Mariuszem Krukiem, Igorem Mitorajem, Heinzem Mackiem, wieloma innymi, z którymi współpracowałem przy realizacji ich prac lub wystaw.

METROPOLIA: Kolekcjonerzy w Polsce nie chwalą się swoimi zbiorami z powodu bezpieczeństwa. Grażyna Kulczyk twierdzi nawet, że pokazywanie publiczne zbiorów jest u nas aktem odwagi...

VOELKEL: Są na ten temat różne opowieści. Kolekcjonerzy malarstwa klasycznego mogą spodziewać się sporego zainteresowania złodziei. Miałem kiedyś włamanie do firmy. Na jej korytarzach wisiało wtedy więcej cenniejszych prac malarstwa współczesnego niż dzisiaj. Ale złodzieje ukradli tylko... wycieraczkę (śmiech).

METROPOLIA: Czego brakuje jeszcze naszemu rynkowi sztuki? Przez dwa lata próbował pan robić Targi Sztuki ART. POZNAŃ w Starej Rzeźni i w Starym Browarze. Pomimo sukcesu frekwencyjnego, nie skończyły się one sukcesem handlowym. Boli to Pana?

VOELKEL: Byłem pomysłodawcą tych Targów. Wspierałem je od strony technicznej, wykorzystując swoje doświadczenie. Całą tytaniczną pracę na potrzeby Targów wykonali społecznie pracownicy ASP. Organizując je, byłem przekonany, że na pierwszych Targach nikt nie oszaleje z euforii. Targi Sztuki trzeba przede wszystkim wypromować. Promocja musi odbyć się we współpracy z mediami i przy dużej aktywności właścicieli galerii, którzy na Targi sprowadzą kolekcjonerów, a nie tłumy młodzieży. Trzeba wypromować rangę takich Targów wśród klientów zagranicznych. Na to potrzeba minimum pięciu lat. Dopiero czwarte, piąte, a nawet szóste Targi mogłyby się same sfinansować z marży, jaką wypracują.

METROPOLIA: Nie było pieniędzy, by je dalej finansować?

VOELKEL: Zmienił się Minister Kultury (Waldemara Dąbrowskiego zmienił Kazimierz Ujazdowski - przyp. red.), a nowy nie był zainteresowany taką promocją sztuki. Właściciele galerii nie mogli też pogodzić się z faktem, że na Targach są obecni niezależni artyści. Uważali, że jest to promowanie i wspieranie dzikiego rynku sztuki. Z tego rodziły się tarcia. Podczas drugiej edycji galerie założyły swoją organizację i dawały do zrozumienia, że kolejne Targi powinny odbyć się według wzorów zachodnich, bez udziału artystów. Myślałem, że zrzeszeni właściciele galerii wezmą sprawy w swoje ręce i zrobią kolejną edycję sami. Nie udało się. Rosło napięcie między organizatorami a galeriami. ASP nie dostało pieniędzy od Ministerstwa i Targi usnęły. Właściciele galerii nie potrafili zaproponować Grażynie Kulczyk innej formuły.

METROPOLIA: Izabella Gustowska w 2005 roku uważała, że polski rynek sztuki jest w powijakach, ale widać jakiś progres. Jan Michalski twierdził, że polski rynek sztuki to płytki staw, w którym żerują same drapieżniki. Co zmieniło się przez te dwa lata?

VOELKEL: Zmieniło się przede wszystkim to, że Polacy zaczęli robić karierę na świecie. Gdybyśmy kontynuowali Targi ART. POZNAŃ, bylibyśmy teraz przy piątej edycji. Moglibyśmy wówczas namówić kolekcjonerów z Berlina i dalej z Niemiec, by przyjechali do Poznania. Cena na polską sztukę współczesną stale rośnie. Polscy kolekcjonerzy wykupują dziś prace polskiej awangardy II połowy XX wieku na aukcjach zagranicznych. To pokazuje, że rynek sztuki jest duży. Ale galerie traktują swoich klientów zbyt osobiście. Nie zachęcają ich nawet do przyjazdu na większe imprezy. Chcą załatwiać interesy u siebie, w swoich galeriach.

METROPOLIA: Czuje się Pan owym drapieżnikiem na polskim rynku sztuki?

VOELKEL: Rynek sztuki jest w Polsce płytki, bo ludzi zamożnych jest tutaj niewielu. A tylko ludzie zamożni są atrakcyjnym klientem. Jest jednak bardzo duży obszar grafiki, fotografii, plakatu, gdzie prace mogą kupować nawet studenci. Jeżeli galeria funkcjonuje tak, że na sprzedaży jednego obrazu zarabia na swoje miesięczne utrzymanie, to szuka żarłocznych rekinów. Jeśli zaś ustawia się pod handel grafiką czy fotografią, łowi nawet płotki.

METROPOLIA: Kolekcjonowanie sztuki potrzebuje stałego dopływu pieniądza. Stawia Pan sobie w kolekcjonerstwie jakieś ograniczenia finansowe?

VOELKEL: Każdy ma ograniczenia. Podoba mi się wiele prac zagranicznych twórców, nie mówiąc już o takich sztandarowych nazwiskach jak Picasso czy Chagall. Ich nie kupuję, bo kosztują kilka milionów dolarów. To mnie w oczywisty sposób wyklucza. Poza tym, trzeba by było trzymać takie prace pod bronią.

METROPOLIA: Co do oceny rentowności rynku sztuki panują różne opinie. Zdarza się jednak Panu odsprzedawać jakieś prace jak ziemię albo udziały w spółce?

VOELKEL: Nie sprzedałem jeszcze niczego, co kupiłem. Te prace wrosły w nasz dom. Moje dorosłe dzieci nie chcą się ich pozbywać, bo są dla nich miłymi wspomnieniami.

METROPOLIA: Design traktuje Pan równie poważnie...

VOELKEL: Design to mój zawód, proszę Pana...

METROPOLIA: Wydaje Pan kwartalnik poświęcony designowi, wspiera wystawy polskiego designu w Mediolanie i Berlinie. Pana córka, Maria, projektuje. Wspiera Pan Katedrę Designu na poznańskiej ASP. Warto?

VOELKEL: Moim ważnym biznesem jest fabryka mebli. Produkować meble może każdy. Technologicznie to dość prosta operacja. VOX INDUSTRIE ma ambicje produkować meble, które są wyjątkowe. Staramy się robić meble wyraźnie wyróżniające się na rynku. Pomaga nam w tym Dorota Koziara, współpracująca z Atelier Mendini w Mediolanie. Stale współpracujemy z innymi projektantami m.in. Mariuszem Małeckim, który jest autorem naszej najnowszej kolekcji mebli DJ Metalik, skierowanej do młodzieży oraz kilku kolekcji artykułów dekoracyjnych. Pomysły na nowe wzory nie rodzą się tylko w głowie właściciela. Trzeba posiadać wyjątkową intuicję i wiedzę na temat branży, by wprowadzać nowe wzory, wyprzedzając o krok trendy na polskim rynku. Stąd konieczność odwiedzania dziesiątków międzynarodowych targów, przyglądania się nowym trendom. Coraz więcej projektujemy też ceramiki i innych artykułów dekoracyjnych. Wynikiem współpracy z projektantami jest kolekcja autorska artykułów dekoracyjnych Meble Vox. Wspieramy się zawodowymi stylistami po ASP przy wystroju wnętrz. Kontakty z tym środowiskiem były tak ciekawe, że doszliśmy do wniosku, że stać nas na wydawanie swojego czasopisma VOX DESIGN, gdzie piszemy o designie światowym. Chcemy uzmysłowić też czytelnikom, że VOX nie jest tylko jedną z wielu fabryk mebli. Że ma większe ambicje. Najlepszym dowodem na to jest fakt częstego kopiowania naszych mebli. Z tego powodu prowadzimy często zawikłane procesy o odszkodowanie.

METROPOLIA: Konsorcjum METROPOLIA POZNAŃ ma wizję Wyższej Szkoły Designu, którą wspiera nasza redakcja. Czy w Poznaniu taki twór ma rację bytu?

VOELKEL: Pod kilkoma warunkami. Po pierwsze - musi istnieć kadra, która będzie tych ludzi szkolić. Po drugie - musi istnieć rynek pracy dla jej absolwentów w Polsce. Rozumiem, że idea nie polega na tym, by eksportować absolwentów po świecie. To najtrudniejsze, ponieważ wiele firm do dziś nie zdaje sobie sprawy z tego, że warto mieć designera. Uważają, że wystarczy przerzucenie kilku żurnali ze swojej branży i podpatrywanie innych. To bardzo tania metoda na tworzenie nowych kolekcji i nowych produktów. Oczywiście, dużo tańsza niż utrzymywanie studia projektowego czy laboratoriów.

METROPOLIA: Nie myślał Pan o katedrze czy wydziale designu u siebie, na WSNHiD? Albo o uczelni w dalszej perspektywie?

VOELKEL: Rozważaliśmy i takie rozwiązanie. To wszystko ciągle jest jeszcze możliwe.

METROPOLIA: W Polsce na hasło: Wyższa Szkoła Designu słyszy się pytający odzew: Voelkel?

VOELKEL: Nie ukrywam, że się nad tym ciągle zastanawiamy. Robię czasami nie wszystko to, co bym chciał. Brakuje mi czasu. A design chciałbym robić. Musiałbym tylko podjąć decyzję, w jakiej dziedzinie chciałbym kształcić młodych, zdolnych ludzi. Kształcenie wszystkich od porcelany po metal, od butów po meble nie ma sensu. Dobre szkoły designu mocno się specjalizują. W Stanach jest szkoła, która kształci speców od stylistyki samochodowej. Ma podpisaną umowę z Detroit, stolicą amerykańskiego przemysłu motoryzacyjnego. Tu nie ma się co porywać na kształcenie wszystkich we wszystkim. To warsztatowo trudny temat. Ja szkoliłbym ich w dziedzinie meblarstwa. Ta branża dobrze rokuje. Rozwija się hotelarstwo. Nie wiem jeszcze, w którą stronę skręcę.

METROPOLIA: Podobno nie znosi Pan odmawiania. Odmówił Pan w sztuce komuś, czego Pan do dziś żałuje?

VOELKEL: Może to niewiele warta anegdota, ale leżałem kiedyś w domu złożony chorobą. Było mi ciężko, a musiałem jeszcze podjąć decyzję, czy kupić prawo do gruntu czy martwą naturę Pankiewicza, obraz, który przez pewien czas stał na komodzie w sypialni. Kupiłem w końcu prawo do zakupu tej nieruchomości. Okazało się ono nic nie warte. Wydałbym wtedy te same pieniądze, a miałbym przyjemność z oglądania Pankiewicza. To niesamowite, że ciągle myślę o tym bukiecie kwiatów.

Najczęściej czytane w tym tygodniu

Dziś w Poznaniu

14℃
8℃
Poziom opadów:
2.8 mm
Wiatr do:
16 km
Stan powietrza
PM2.5
15.06 μg/m3
Dobry
Zobacz pogodę na jutro