Po zwycięstwie na wyjeździe Kolejorz był w komfortowej sytuacji i trener Jan Urban nie musiał wystawiać do gry swoich najlepszych graczy ofensywnych. Było mu to na rękę, ponieważ w meczowej kadrze pojawiło się zaledwie 17 piłkarzy. Na skrzydłach od pierwszej minuty operowali Dariusz Formella i David Holman, a rolę środkowego napastnika pełnił Denis Thomalla.
Oba zespoły na początku spotkania wykazywały umiarkowaną chęć do gry ofensywnej. Częściej przy piłce byli goście i to oni starali się kreować swoje akcje wieloma podaniami. Gospodarze tymczasem momentami sprawiali wrażenie jakby piłka ich parzyła: oddawali strzały z nieprzygotowanych pozycji, lub bardzo niecelnie zagrywali do partnerów. Królował w tym szczególnie Holman, który często decydował się na próby karkołomnych zagrań, zamiast wybierać najprostsze rozwiązanie.
Czas mijał, a emocji było jak na lekarstwo. Lechowi brakowało zawodnika zdolnego wziąć na swoje barki ciężar rozgrywania piłki. W Zagłębiu taką rolę starał się pełnić Paweł Żyra, aktywne były skrzydła, wszystko kończyło się jednak w momencie tzw. ostatniego podania lub celności przy strzałach z dystansu.
W 31. minucie kapitalną okazję zmarnował Thomalla, który stojąc w oko w oko z Martinem Polackiem posłał piłkę obok słupka. Chwilę później mocno, ale wprost w dłonie golkipera uderzał zza pola karnego Holman. Kiepską dyspozycję Thomalli dobrze podsumowała sytuacja z 36. minuty. Niemiec mógł podawać do lepiej ustawionych partnerów, zamiast tego futbolówka wylądowała na trybunach.
W końcówce pierwszej połowy przycisnęli goście, którzy przeprowadzili kilka szybkich ataków. Najbliżej szczęścia był Micha Papadopulos, ale po jego strzale głową piłka poszybowała nad poprzeczką.
Po zmianie stron do ataków śmiało ruszyło Zagłębie. Goście długo utrzymywali się przy piłce, wymieniali się pozycjami, oddali nawet kilka strzałów... i nic. Choć Lech robił niewiele, aby powstrzymać rywala, w zupełności wystarczyło to na ofensywę beniaminka.
Z kolei o przednich formacjach Kolejorza trudno było powiedzieć cokolwiek, bo momentami można było odnieść wrażenie, że po prostu nie istnieją. Na boisku pojawili się Kasper Hamalinen i Gergo Lovrencics, ale zmieniło to niewiele, żeby nie powiedzieć nic.
Minuty mijały, a scenariusz był właściwie ten sam: Miedziowi atakowali, ale w okolicach pola karnego rywala nagle brakowało im koncepcji, a nieśmiałe próby Kolejorza nie przynosiły żadnych efektów. Nic dziwnego, że z trybun dało się usłyszeć pojedyncze gwizdy.
W 84. minucie mogło być 0:1, ale Krzysztof Janus, choć miał sporo miejsca i czasu w polu karnym, nie był w stanie celnie uderzyć.
Wydawało się, że kibice nie doczekają się już bramek. Na boisku w 90. minucie pojawił się jednak Szymon Pawłowski, który przeprowadził indywidualną akcję i przypieczętował awans.
Za jakiś czas nikt nie będzie pamiętał o stylu, w jakim został osiągnięty ten wynik. I dobrze, bo był on nadzwyczaj kiepski. Liczy się jednak to, że Lech awansował do półfinału Pucharu Polski.
Lech Poznań - Zagłębie Lubin 0:0 (0:0)
Składy: