Legendarny kibic i sponsor Lecha: klub powinien przestać sprzedawać. Piłkarze chodzą smutni

Henryk "Luluś" Zakrzewicz to osoba doskonale znana w kibicowskim środowisku Lecha Poznań. To m.in. dzięki jego pieniądzom zespół mógł święcić triumfy w latach 80. XX wieku. Były sponsor i wierny fan udzielił barwnego wywiadu serwisowi Futbolownia.

Kiedyś król życia, dziś osoba mająca spore problemy finansowe. Nie żałuje żadnej wydanej na Lecha złotówki, choć sam nie jest już w stanie ich policzyć. Zakrzewicz, wspólnie z grupą poznańskich przedsiębiorców, łożył na Kolejorza spore środki. Inicjatorem był legendarny Wojciech Łazarek. - Zapytał czy chcemy jeździć z Lechem po świecie, bo kolej ma etaty, ale nie ma pieniędzy na piłkarzy. Zrobiliśmy składkę. Na liście znajdowało się 5 nazwisk, pierwszy był Mirek Okoński - tłumaczył "Luluś".

Przez lata Zakrzewicz był blisko klubu. Poznał dzięki temu piłkarzy, trenerów i działaczy. Jak przyznaje, dzisiejsi zawodnicy kompletnie różnią się od tych sprzed 30 lat. - Chodzą bardzo smutni. Są młodzi, a wcale się nie śmieją - stwierdził. Przytoczył również sytuację z czasów pacy Wojciecha Łazarka. - Drużyna przegrała 0:6. Przyjechaliśmy z grupą sponsorów, chcieliśmy zwolnić trenera. Kiedy zobaczyliśmy jak wychodzą z lasu w południe, to myślałem, że to są górnicy. Trener zrobił z nich masakrę, a teraz po przegranym meczu piłkarze mają trzy dni wolnego - mówił.

"Luluś" krytycznie wypowiada się o obecnej polityce klubu. - Niech przestaną sprzedawać, tylko dołożą pieniądze, bo to jest jak z ogrodnictwem: żeby coś wyciągnąć, trzeba najpierw włożyć.

Zakrzewicz jest kopalnią barwnych opowieści, bo i życie miał barwne. Nie raz zdarzyło mu się balować z piłkarzami do bladego świtu. - Raz zrobiliśmy taki numer Stali Mielec. Przyszedł Andrzej Szarmach, ale się nacięliśmy. Pił do piątej rano, były dziewczyny, przywieziono kabanosy. Na drugi dzień Stal wygrała, a Szarmach zdobył gola - przyznał.