Reklama

"Salon naszego miasta zamienia się w śmietnik"

fot. Andrzej Urbanowicz
fot. Andrzej Urbanowicz

Od 15 czerwca na Starym Rynku trwa Jarmark Świętojański. Organizacja imprezy zyskuje coraz większe grono sceptyków, publikujemy list od Aleksandra Przybylskiego w tej sprawie.

BURDEL ŚWIĘTOJAŃSKI

Ostatnio przez poznańskie media przetoczyła się dyskusja dotycząca bałaganu panującego latem na płycie rynku. Zabrali w niej głos znani historycy sztuki i architekci. Salon naszego miasta zamienia się w śmietnik - grzmieli esteci - a zaplandekowane i zabite dechami ogródki ograniczają i tak już niewielką przestrzeń na starówce. Grzmieli i mieli racje. Jednak to co pojawiło się na rynku w połowie czerwca przebiło dotychczasową "namiotozę". To coś nosi nazwę Jarmarku Świętojańskiego. W plebiscycie na najbardziej spektakularną destrukcję ładu przestrzennego poznański jarmark wyprzedziłby lizbońskie trzęsienie ziemi i upadek meteorytu tunguskiego. Poprzednie edycje (ostatnia litościwie schowana na Chwaliszewie) przybliżały nas do ostatecznej katastrofy, ale paramount małomiasteczkowej brzydy osiągnęliśmy A.D 2013. To jest wprost niewyobrażalne, że półmilionowe miasto w sporym europejskim kraju pozwala sobie nie tylko na tolerowanie czegoś tak obrzydliwego, ale jeszcze przeznacza na to najbardziej reprezentacyjne miejsce i obejmuje ten syf patronatem. Syf - bo inaczej nie sposób nazwać zlepku rachitycznych budek wykonanych z nieheblowanych desek, płyt osb, plastiku i drucianej siatki. Każda inna, wszystkie brzydkie. Na dodatek stoją one krzywo na pofałdowanej niczym morena czołowa płycie rynku. Pod nogami przechodniów plączą się bezwładnie kable zasilające, a nad wszystkim unosi smród pieczonej kiełbasy i kiszonej kapusty. Naprzeciwko ratusza stoi dominanta w postaci byle jakiej sceny, która być może sprawdziłaby się (z całym szacunkiem dla rolników) na dożynkach w Spławiu. Ratusz jest teraz obwarowany podwójną linią zasieków. Od zewnętrznej bronią go dzielni restauratorzy dowodzący szańcem ogródków piwnych. Wewnętrzną redutę stanowią zaś rzeczone świętojańskie budy. O swobodnym przechodzeniu pomiędzy nimi można zapomnieć. Witajcie w "porzundnym" Poznaniu.

Rażą nie tylko same stoiska, ale także ich zawartość. Sprzedawany towar to często produkowane przemysłowo badziewie nie mające wiele wspólnego z rękodziełem. Zgoda, nie chcę wrzucać wszystkich do jednego worka. Na Jarmarku Świętojańskim są też artyści i rzemieślnicy wysokiej klasy. Niestety ich wyroby i oni sami giną w masie tandety. Podobnie jak antykwariusze czy zwykli handlarze starzyzną. To z nich kiedyś ta impreza słynęła, a nie ze stoisk z plastikowymi schmeisserami i chińską bizuterią.

Jedno jest pewne - by zakosztować w pigułce nadmorskiej lub podhalańskiej tandety nie trzeba już ruszać się z Poznania. Bardzo dziękuję za to władzom miasta. Chcąc kupić drewnianą ciupagę, oscypka, albo bursztynową rafantynkę wystarczy udać się na rynek. Jakaż oszczędność czasu i pieniędzy! Szkoda tylko, że obok stołów z cymbergajem zabrakło smażalni gdzie można byłoby kupić dorsza i frytki. Ale jeszcze nic straconego, sugeruję naprawić ten błąd w przyszłym roku. I koniecznie sprowadzić jeszcze z Krupówek faceta przebranego za białego misia, z którym można byłoby sobie cyknąć fotkę!

Jarmark Świętojański, jak to jarmark, jest imprezą ludyczną i nie postuluję by zamienić go w Warszawską Jesień, Fiera Milano czy Weneckie Biennale. Ale błagam - niech Spółka Targowiska organizująca tegoroczną edycję, radni, wreszcie Wydział Kultury Urzędu Miasta i Prezydent zadbają w przyszłości o więcej ładu i porządku. I naprawdę nie mam siły wysłuchiwać niedorzecznych argumentów, że przecież na średniowiecznym rynku też handlowało się na kupie i ze straganów. W średniowieczu robiono wiele rzeczy, między innymi wierzono, że ziemia jest płaska i palono ludzi na stosach. Możemy przecież zachować średniowieczną (a raczej nowożytną jeśli idzie o ścisłość) tradycję Jarmarku Świętojańskiego nie popadając jednocześnie w obskurantyzm i bylejakość.

Jan Chrzciciel, jak wierzą katolicy, jest orędownikiem podczas klęski gradobicia i ataku epilepsji. Niestety epilepsji można się nabawić patrząc na rozwalone bezwstydnie stoiska, a gradobiciem święty powinien ukarać tych, którzy pozwolili na ich ustawienie. Chociaż sądzę, że gradobicie, nawet porządne, nie wystarczy. Oczyma wyobraźni widzę cały zagon tatarski przeniesiony z Trylogii Sienkiewicza, która cwałuje po poznańskim bruku niszcząc te zarazę. Przy użyciu jataganów, kańczugów i masłaków obraca w perzynę drewniane budy. Mam nadzieję, że rdzenni mieszkańcy Kruszynian wybaczą mi, że w retorycznym zapale gram tatarską kartą, ale nic tak dobrze jak ogień z płonących strzał wbitych w strzechę i sajding nie oczyściłby krajobrazu.

Wiem, że list jest emocjonalny i pewnie niektórzy poczują się nim urażeni, ale taki miał być. Ten list to tylko nieco bardziej rozbudowana forma okrzyku k... mać! który ciśnie mi się na usta ilekroć muszę przemierzać poznański rynek. Zastanówmy się jak w przyszłości ogarnąć ten chaos - jeśli nie w imię dobrego smaku to przynajmniej zdrowego rozsądku. Bo tu już nie o estetykę chodzi, ale o zwykły komfort przebywania w mieście.

Aleksander Przybylski

Najczęściej czytane w tym tygodniu

Dziś w Poznaniu

17℃
4℃
Poziom opadów:
0 mm
Wiatr do:
9 km
Stan powietrza
PM2.5
6.37 μg/m3
Bardzo dobry
Zobacz pogodę na jutro