Zobacz alfabet i wspomnienia Piotra Reissa
Napastnik Piotr Reiss to żywa legenda Lecha Poznań, jego wychowanek i wieloletni kapitan, który w barwach Kolejorza rozegrał 408 spotkań. Zobacz alfabet i wspomnienia Piotra Reissa.
A - jak Adrian i Anika, czyli moje ukochane dzieci. Najważniejsze dla mnie jest ich szczęście, zdrowie i spokojna przyszłość. Być może syn pójdzie w moje ślady, ale nie za wszelką cenę. Córce wróżę karierę tancerki, bo dryg do tego ma niemały;
Akademia Reissa - szkółka piłkarska, moje oczko w głowie. Od zawsze moim marzeniem było szkolić dzieci i przekazywać im swoją wiedzę i doświadczenie; Obecnie Akademia jest jedną z największych szkółek w Europie Środowo-Wschodniej - to ponad pięćdziesiąt lokalizacji w całej Wielkopolsce, a w 1200 treningach w miesiącu bierze udział niemal 2500 zawodników;
angielska liga - moja ulubiona. Przemawia za nią tradycja, atrakcyjność i zainteresowanie futbolem. Chociaż nie udało mi się zagrać w Premier League, to wielokrotnie na jej meczach bywałem. Imponują mi tamtejsze stadiony i meczowe oprawy, także kibice i poziom rozgrywek. W kwietniu 2009 podczas pięciodniowego pobytu obejrzałem pięć spotkań z udziałem najlepszych: Chelsea Londyn, Liverpool FC, Manchester United, Arsenal Londyn, FC Everton i Tottenham Hotspur:
Athletic Bilbao - pierwszy rywal mojego Kolejorza w Pucharze Mistrzów; byłem 14 września 1983 r. na Bułgarskiej, gdy Lech zwyciężał Basków 2:0. W rewanżu na San Mames - było już gorzej;
autorytet - słowo często dziś nadużywane. Dla mnie na pewno był nim papież Jan Paweł II; cały czas wzoruję się też na swoich rodzicach;
B - jak Babcia Rózia. Mój życiowy anioł i opiekun, to ona zajmowała się mną, gdy rodzice byli w pracy, ona kupiła mi pierwsze piłkarskie buty i na drutach "udziergała" mój pierwszy niebiesko-biały szalik. Mieszkała z nami do końca swych dni;
Białas Edmund - postać dla mnie niezapomniana. Mój pierwszy trener i wielki piłkarski autorytet. Wiedziałem jak znakomitym był przed laty piłkarzem Kolejorza, że poświecił właśnie jemu całe swoje życie. Jako trener był przede wszystkim świetnym praktykiem i zawsze demonstrował najmłodszym adeptom swoje piłkarskie rzemiosło. Zapamiętałem go jako wspaniałego człowieka i pedagoga;
bramki - esencja futbolu. Ważne, gdy się je zdobywa, nieważne - jakiej urody. Zdobyłem ich wiele, głównie nogą z akcji, ale też po uderzeniu głową, po rzutach wolnych i karnych. Dla Kolejorza było ich 135, w tym 108 w ekstraklasie, 4 w II lidze, 20 w Pucharze Polski, 2 w Pucharze Ekstraklasy i 1 w Pucharze UEFA. Chciałbym kiedyś po swoim celnym trafieniu usłyszeć jeszcze południowoamerykańskie: Goooooooooooooolllllllllll!!!!!!!
C - jak charytatywne akcje, to dla mnie naturalne, że trzeba pomagać słabszym, biedniejszym, pokrzywdzonym przez los. To wielka sprawa uczestniczyć w radości, jaką na co dzień małym podopiecznym sprawia Fundacja "Mam Marzenie";
czerwona kartka - tej kary nigdy nie doświadczyłem, bo nie byłem boiskowym brutalem. Za faule na mnie kilku graczy wyleciało jednak z boiska;
D - jak debiuty, czyli moja specjalność: debiuty jak marzenie. Niemal zawsze zdobywałem gole w swym pierwszym spotkaniu. Tak było w trampkarzach w zwycięskim 1:0 z Piastem Kobylnica, w debiucie z Lechem w ekstraklasie, w Pucharze Polski i nawet w II lidze. W debiucie w reprezentacji i w Hercie Berlin, również w pierwszym swym występie w europejskich pucharach przeciwko Amice Wronki;
E - jak Eda, czyli Przemysław Erdman, menadżer sportowy, w życiu prywatnym mój znakomity kompan i doradca. Przemek jest żywym dowodem na to, że w sporcie swoje znaczenie mają też pozasportowe wartości.
"Fryzjer" - czyli Ryszard Forbrich, do znajomości z którym dziś mało kto się przyznaje. Hipokryzja czy obłuda? Ja to czynię, bo w Amice Wronki, gdy byłem młodym graczem - wyciągnął do mnie rękę, kiedy moja kariera stanęła na zakręcie;
G - jak Gawroński Dariusz, bramkarz ŁKS Łódź, któremu 30 lipca 1994 strzeliłem swego pierwszego gola w ekstraklasie. Niewiele starszy, niewiele wyższy, jednak dużo wcześniej niż ja zakończył karierę;
H - jak hat-trick, czyli trzy bramki w jednym meczu. Tego klasycznego - 3 trafienia w jednej połowie nie rozdzielone golem innego gracza - nigdy nie udało mi się zaliczyć. Ale 6 hat-tricków w ekstraklasie to naprawdę niecodzienna sprawa (z Legią Warszawa, Odrą Wodzisław, Świtem Nowy Dwór Maz., Górnikiem Łęczna i Pogonią Szczecin u siebie oraz raz z Zagłębiem Lubin na wyjeździe)!
Hertha Berlin - mój pierwszy zagraniczny klub, na który zdecydowałem się przede wszystkim, by ratować finanse Kolejorza. Prawie 2 miliony marek to było nie mało. Gdy w grudniu 1998 podpisywałem z szefami Herthy umowę, wiedziałem, że tracę szansę na króla strzelców polskiej ekstraklasy. Na szczęście, los po latach zwrócił to, co zabrał. W Hercie zagrałem 16 ligowych meczów, w sezonie 1999/2000 zawitałem - choć tylko jako rezerwowy - do Ligi Mistrzów. Niezapomniana atmosfera Stadionu Olimpijskiego;
I - jak idol, jak każdy młody chłopak miałem swoich ulubieńców. W Polsce był nim Mirek Okoński. W ligach europejskich zaczynałem od holenderskiego asa Marco van Basten, którego uwielbiałem za skuteczność i urodę zdobywanych goli (choćby bramka z finałowego meczu ME 1988 decydując o zwycięstwie nad Związkiem Radzieckim). Później był "włoski warkoczyk" - Roberto Baggio, szczególnie znakomity na Mundialu’94 i znów Holender - Dennis Bergkamp, grający przez szereg lat w Arsenalu Londyn, gdzie też zakończył swoją wspaniałą karierę.
J - jak Jakóbczak Roman, wielka gwiazda Lecha lat 70-tych, później trener i działacz w Kolejorzu. Gdy w 1981 pojawiłem się na naborze w Lechu, rygorystycznie przestrzegał limitu wiekowego (10 lat) i kazał pojawić się za rok. Pojawiłem się na Bułgarskiej i już zostałem.
K - jak kapitan drużyny, funkcję te w Kolejorzu pełniłem przez szereg lat. Wybrany byłem też na sezon 2008/09, później moim następcą został jest Rafał Murawski, a po nim Bartosz Bosacki.
król strzelców - jedno ze spełnionych moich marzeń. Już jesienią 1998, mając 12 bramek na koncie, byłem faworytem do tego tytułu. Wyjazd do Berlina pokrzyżował mi plany i dopiero w sezonie 2006/07 zdobyłem snajperskie berło, ponoć - jako najstarszy piłkarz w historii polskiego futbolu.
L - jak Lech, najważniejszy w moim sercu klub, któremu zawsze byłem wierny i którego na zawsze pozostanę kibicem. To rodzinne przywiązanie.
Ł - jak łódzkie kluby, którym strzelałem ważne dla siebie bramki. W pierwszym ligowym występie z ŁKS tę debiutancką, po niemal trzynastu latach tę setną - Widzewowi. Ostatnią jak na razie - 108, też ŁKS-owi i też w Łodzi;
M - jak matka. Moja mama Krystyna całe życie poświeciła swoim dzieciom - mojej siostrze Ani i mnie. Zawsze była cierpliwa i wyrozumiała, razem z tatą z wielkim oddaniem zarobkowali, by utrzymać nasz dom. Pracowała w kultowym niegdyś sklepie odzieżowym "Antylopa" na Podgórnej.
Michniewicz Czesław - trener, z którym zdobyłem swoje pierwsze trofea - Puchar Polski i Superpuchar Polski 2004. Ma niezwykły talent wokalny. Równy gość, też kiedyś związany z Amiką.
N - jak Napierała Teodor, znałem go jako jedną z legend Lecha. Później spotykałem go często w klubie. Na początku służył mi bardzo pomocą i radą, słuchałem go jak ojca. Był asystentem trenera, gdy ja debiutowałem w ekstraklasie;
O - jak ojciec. Mój tata Henryk nie spełnił swych chłopięcych marzeń, bo nie został piłkarzem. Przelał je na mnie i z pewnością w mojej futbolowej drodze bardzo mi pomógł. Wiele opowiadał mi o dawnym Lechu i jego byłych gwiazdach, wprowadził mnie w świat Kolejorza. Jest moim najwierniejszym kibicem;
Patrycja - moja kochana od 13 już lat żona. Największa moja miłość i kobieta, z którą chcę spędzić całe swoje życie. Poznałem ją na "osiemnastce" kolegi z drużyny - Arka Wichłacza, którego była młodszą siostrą;
R - jak Rejsik, Reksio, to ksywki, którymi mnie obdarzono na boisku, na trybunach i w życiu codziennym. Myślę, że są to bardzo sympatyczne określenia;
S - jak setna bramka. Troszkę się na nią naczekałem. Kiedy w meczu z Widzewem Łódź po moim wolnym piłka odbiła się od poprzeczki i wyszła w polu, czułem, że jednak przekroczyła linię bramkową. Sędzia - pan Gil z Lublina nieco się wahał, ale - jak wiadomo - ostatecznie podjął słuszną decyzję. Moją radość z tego gola podzielili ze mną zebrani na stadionie kibice. Pamiątkową koszulkę z napisem "100. gol Reissa" jeszcze na boisku przekazałem synkowi Adrianowi;
Srebrna piłka - efektowne trofeum w plebiscycie "Głosu Wielkopolskiego" na najlepszego piłkarza Wielkopolski, przyznawane od 1992 r., które miałem zaszczyt odbierać już pięciokrotnie (1997, 1998, 2005, 2006, 2007);
Ś - jak "Świr", czyli Piotr Świerczewski. Wspaniały kolega, przyjaciel, z którym grałem też w Lechu. W rodzinnych stronach - w Nowym Targu, podczas jednego z sylwestrów umożliwił mi debiut w hokeju na lodzie. Do dziś blisko się trzymamy, wierzę, że tak będzie już zawsze;
T - jak trener, ważna osoba w życiu każdego piłkarza. Na swej drodze spotkałem ich wielu o różnych temperamentach i umiejętnościach. W Lechu miałem ich 18, kolejno: Białas, Wróbel, Strugarek, Matłoka, Barczak, Szukiełowicz, Franiak, Marchlewicz, Polak, Pawlak, Kopa, Topolski, Baniak, Jakołcewicz, Panik, Pala, Michniewicz i Smuda. Kiedyś będę mógł powiedzieć więcej o każdym z nich.;
U - jak uśmiech, który zwykle towarzyszy mi w życiu. Pewna moja młoda fanka - Maryjka stwierdziła, że to mój największy atut w dzisiejszym medialnym świecie, choć z pewnością i na boisku w niczym on nie przeszkadza. Łatwiej być w życiu - uśmiechniętym i radosnym;
W - jak wady, mam i ja, jak każdy człowiek, choć pracuję nad sobą. Wszystko robię na ostatnią chwilę, czasem się spóźniam. W Hercie za spóźnienia na trening płaciło się słono, za pierwsze 5 minut - 100 marek, za półgodziny już 1500. Nie byłem w tym względzie jednak rekordzistą.
"Zebry" - czyli MSV Duisburg. Tak się złożyło, iż był to pierwszy klub, z którym Lech spotykał się w europejskich pucharach jeszcze w 1978. Ja natomiast spędziłem tam niezapomniany sezon 1999/2000 i zagrałem 22 spotkania z 5 golami. Moim klubowym kolegą był Tomasz Hajto. Niewiele brakowało, bym w Duisburgu znalazł się już na początku swej niemieckiej przygody, zdecydowały jednak względy finansowe. Ten pobyt będę zawsze mile wspominał;
"Żuraw" - czyli Maciej Żurawski, też chłopak z Poznania, z którym stworzyłem w Lechu świetny duet napastników. Tylko ekonomia sprawiła, że nie graliśmy razem dalej w Kolejorzu. Ja odszedłem do Herthy, on do Wisły Kraków. W meczu ze Słowacją debiutowaliśmy obaj w reprezentacji jeszcze jako lechici.