Reklama
Reklama

dr Dariusz Godlewski: rak to nie wyrok

fot. Karol Cichoński
fot. Karol Cichoński

Łapówki w branży lekarskiej były, są i będą - mówi Dariusz Godlewski, onkolog z Poznania. - Ja sam nigdy nic nie wziąłem. I nie wezmę.

OCZYWIŚCIE, ŻE PATRZĘ NA PIERSI...

S.U. Bałtyk w Kołobrzegu - wypoczynek, który zostaje w pamięci. Najlepsza lokalizacja, uzdrowiskowy klimat, morze na wyciągnięcie ręki. Rezerwuj teraz i wypocznij tak, jak lubisz - www.subaltyk.pl
REKLAMA

Właściwie to chciał by aktorem. Stać na scenie i mówić do ludzi bardzo ważne kwestie. Tak dokładnie nie pamięta, kiedy zdecydował się na medycynę. Po drodze były jeszcze myśli o weterynarii i archeologii. Na moim roku byli ludzie, którzy nie bardzo interesowali się zabawą - mówi Dariusz Godlewski. - To niespecjalnie był czas na seks drugs and rock and roll. Mieliśmy dużo nauki, a przecież medycyna - to nie były łatwe studia. Po nich trafiłem na pediatrię, a z niej - na hematologię dla dzieci. No i tam poraziły mnie zgony dzieci.

Dariusz, młodziutki lekarz, nie bardzo godził się z tym, że wychodził ze szpitala po południu, wracał rano do pracy, a na łóżku dzieciaka, z którym wczoraj rozmawiał, dziś leży ktoś inny. To właśnie wtedy zdecydował się na onkologię. Chciał leczyć raka, a nie patrzeć na to, co on robi z człowiekiem. Trafił do szpitala na Garbarach.

- To, że od kilkudziesięciu lat pracuję z kobiecymi piersiami, to zupełny przypadek - uśmiecha się Dariusz. - Tak się złożyło. Pamiętam, na początku nie bardzo wiedziałem, jak rozmawiać z kobietami, które dowiadują się, że mają raka piersi. Jak powinienem im przekazywać tę informację.

Bo są takie panie, które traktują raka, jak wyzwanie. Chcą walczyć. Pokonać go. Nie dać się za żadne skarby. Są też takie, które poddają się na starcie. Machają ręką - trudno, stało się, będzie, co ma być. Wiele z tych pań domyśla się już od dawna, co jest grane, obserwowały przecież swoje ciało, znają je i przeczuwają już to, co doktor Godlewski tylko słowem im potwierdza.

Czy rozmawiać z nimi przy rodzinie? - Raczej nie - kręci głową Dariusz. - Po co? To jest bardzo intymna i bolesna informacja, należy więc ją uszanować. Zwłaszcza, że często to rodzina zaczyna krzyczeć i płakać, a nie kobieta, która ma raka. To jej w niczym nie pomaga. Chociaż jasne jest, że jeśli kobieta choruje na raka, to wraz z nią choruje cała rodzina. Często wali im się świat na głowę, zmieniają wartości w życiu, wszystko robi się nieważne, istotne jest tylko to, żeby nasza mama czy żona wyzdrowiała.

A kiedy żona traci pierś? Bywa różnie. Są mężczyźni, którzy nadal kochają, wspierają, trzymają za rękę i kibicują w powrocie do zdrowia. Ale są tacy, którzy porzucają swoje kobiety właśnie wtedy, bo nie mogą unieść ciężaru sytuacji - przerasta ich emocjonalnie. Dla nich utrata piersi równa się utracie kobiecości partnerki. - Kiedyś po amputacji piersi kobieta była bez szans - kiwa głową Dariusz Godlewski. - Dziś wszczepiamy protezy i wiele pań się na to decyduje.

SAMIEC CZY SAMICA?

W 1998 roki ówczesny wojewoda wielkopolski uległ namowom doktora Godlewskiego i oddzielił zakład profilaktyki raka piersi od oddziału ginekologicznego. - Pojeździłem po innych szpitalach, popatrzyłem, co się dzieje na świecie - wspomina Godlewski. - I zobaczyłem, że głównie stawia się tam na profilaktykę. Że kobiety wcale nie muszą umierać, że mogą badać się co rok, co dwa lata, a to pozwala wykryć wszelkie zmiany w piersi na tyle szybko, że możemy leczyć tak, żeby wyleczyć. Nie czekać na tragiczny finał.

Początki działań profilaktycznych były ciężkie. Zwłaszcza poza Poznaniem, na terenie gmin wielkopolskich, gdzie Dariusz jeździ z pogadankami już od kilku lat. - Działamy szeroko - uśmiecha się Godlewski. - Objeżdżamy ponad sto gmin i w każdej spotykamy się z kobietami, ale przychodzą też faceci. Pamiętam, że kilka lat temu na takie spotkanie przychodziło sześć, może siedem osób. Masakra. Reszta bała się w ogóle rozmawiać o raku, a co dopiero zadawać pytania. Podstawowy stereotyp, jaki funkcjonuje wśród ludzi , to; po co mam się badać? A nóż- widelec coś tam u mnie znajdą? Urbaniakowa przecież miała guza, ale przecież była całkiem zdrowa, dopiero, jak się zbadała, to wzięli ją do szpitala i w pół roku się uwinęła. Albo - niech mi pan powie, panie doktorze, czy ten mój rak to samiec, czy samica? Bo jak samiec, to mam szansę i będę walczył, a jak, samica, to nie - i tak wiadomo, samica ma młode i rak będzie miał przerzuty.

- Pamiętam faceta, który do do mnie podszedł po takim wiejskim spotkaniu - wspomina Dariusz - i szeptem mnie zapytał ; czy pan, panie doktorze, załatwił sobie jakoś z tym rakiem, że pan nigdy nie zachoruje? Przecież pan tyle z nim obcuje...

Ale doktor Godlewski, niestety, niczego sobie z panem rakiem nie załatwił. - Umierają na raka moi bliscy, tak samo, jak wszyscy inni ludzie. Kiedy odchodziła siostra mojego ojca, to ja z medycznego punktu widzenia zachowywałem się normalnie, ale w duchu czułem się bardzo nieswojo. Rodzina nie mogła uwierzyć, że skoro tyle o tym wiem, tak długo w tym siedzę, to nijak nie mogę załatwić cioci jakiegoś innego leczenia, jakiegoś cudu z nieba. Nie mogłem.

Dziś doktor Godlewski inaczej przeżywa zejścia swoich pacjentek, niż dwadzieścia lat temu. - Wtedy to była straszna trauma - wspomina. - Nigdy nie było tak, że człowiek wracał do domu i na pytanie żony, jak tam było dzisiaj w pracy, kochanie? - odpowiadał luźno i z uśmiechem; a, wiesz, nic takiego. Przecież ja z moimi pacjentkami prowadziłem radioterapię, pracowałem z nimi przez wiele miesięcy i walczyłem z nimi o powrót do zdrowia. Jak mogłem przejść obojętnie nad tym, że któraś z nich przegrywała?

Zawsze po śmierci którejś z jego pacjentek męczyło go pytanie - czy ta kobieta by żyła, gdybym zrobił coś inaczej? - Dobrze wiem, że jest to pytanie bez odpowiedzi, bo w medycynie nie ma pewnych równań - wzdycha Dariusz. - Ale i tak się dręczę. Czy płaczę? Nie. Ze mnie w ogóle bardzo trudno wycisnąć łzy. Ja taki stan muszę przegryźć w sobie, zracjonalizować, a dopiero potem wracam do świata żywych.

Dariusz pamięta szczególnie dobrze kobietę, młodziutką i śliczną, która nie do końca była przekonana, że chce kontynuować leczenie po amputacji piersi. Była rozżalona i smutna, mąż ją zostawił w czasie choroby i nie bardzo wiedziała, czy jest o co walczyć. Po co? Zmarła rok po leczeniu. - Bo z rakiem to jest rodzaj wojny - tłumaczy Godlewski. - Można wygrać, ale i można przegrać. Ale przede wszystkim - trzeba grać.

Ostatnio Dariusz z bólem serca przeczytał nekrolog pewnej pacjentki, którą udało się wyleczyć kilka lat temu - trzeba było amputować pierś, co prawda, ale potem było już dobrze.. Niedawno ta kobieta przyszła do mnie i powiedziała, że ma raka płuc. To moja wina, żaliła się, po co paliłam te głupie papierosy. Była miła, sympatyczna i ciepła. Dariusz do dziś ma przed oczami jej uśmiechniętą smutno twarz.

- Czemu czytam nekrologi? - dziwi się Godlewski. - Bo tam znajduję moich pacjentów, to fakt, ale jeszcze częściej widzę tam ludzi, mężczyzn i kobiety, którzy znajdują się w tej czarnej ramce z jednego prostego powodu - dlatego, że się nie badali. Profilaktykę mieli gdzieś i rak po prostu się o nich upomniał.

Najczęściej czytane w tym tygodniu

Dziś w Poznaniu

23℃
14℃
Poziom opadów:
10.7 mm
Wiatr do:
20 km
Stan powietrza
PM2.5
9.10 μg/m3
Bardzo dobry
Zobacz pogodę na jutro