Tragedia na Śląsku: nie wezwano poznańskich specjalistów
Na miejscu katastrofy kolejowej w Szczekocinach wciąż pracują strażacy. Tym razem do pomocy nie wezwano specjalistów z Wielkopolski. To właśnie w naszym mieście znajduje się jedna z pięciu w Polsce grup poszukiwawczo-ratowniczych.
16 ofiar śmiertelnych, blisko 60 osób rannych (w tym wielu ciężko) to bilans sobotniej katastrofy kolejowej, do której doszło na Śląsku. Do tej pory udało się zidentyfikować 14 ciał znalezionych na miejscu zdarzenia. Poznańska ekipa poszukiwawczo-ratownicza tym razem nie pomagała służbom ze Śląska. W swojej pracy ściśle współpracują z wyszkolonymi psami.
- Działania polegają na sprawdzeniu pewnych przestrzeni, do których człowiek normalnie nie dotrze lub jest to dla niego zbyt niebezpieczne - mówi asp. sztab. Dariusz Jezierski, dowódca grupy poszukiwawczo-ratowniczej PSP. - Pies w takie miejsce dotrze i wykorzystując swój naturalny dar jakim jest węch może takie miejsce przeszukać pod kątem obecności osób żywych, by w pierwszej kolejności takiej osobie przynieść pomoc - tłumaczy.
Choć specjaliści z Poznania nie brali udziału w akcji na Śląsku, w niedzielę ćwiczyli swoje umiejętności w podkórnickich lasach. Ćwiczenia polegają m.in. na kontrolowanym "wyłamywaniu się" psów z posłuszeństwa. - Opiekun woła psa do siebie, gdy widzi, że zwierzę znalazło człowieka. Pies musi wówczas pozostać przy tej osobie, mimo, że jego opiekun wzywa go do siebie - wyjaśnia st.sekc. Magdalena Nowicka z grupy poszukiwawczo-ratowniczej PSP.
Psy są wyszkolone również do tego, by pomagać w przypadku katastrofy kolejowej. - Ćwiczymy z wagonami. Mamy taki pojazd na wolnych torach. Co prawda jest to wagon stojący i zniszczony, ale tam mamy możliwości do wykonywania ćwiczeń - dodaje Jezierski.
W grupie poszukiwawczo-ratowniczej działają nie tylko labradory, czy owczarki. W małych miejscach bardzo dobrze sprawdzają się teriery. W poznańskiej zawodowej grupie poszukiwawczo-ratowniczej działa 40 osób. W ochotniczej - 12. W sumie specjaliści mają do pomocy 12 psów.