Wygrały z rakiem, nie każdemu się to udaje
Kiedy Monika wybudziła się po operacji, długo patrzyła w zaciśniętą prawą dłoń. Wiedziała, że w środku może być wyrok. Jeśli na dłoni jest napisane "OK"- będzie zdrowa. Jeśli nie - nowotwór jest złośliwy i wymagać będzie dalszego leczenia.
Rak jajnika zwykle w ogóle nie boli. Dlatego kobiety często długo nie wiedzą, że go mają. Monika też nie wiedziała, a jak się dowiedziała, to już był ogromny guz. Miał on czterdzieści milimetrów średnicy, trzeba było go usunąć natychmiast. Monika ma 17 lat , długie blond włosy i liczne plany na przyszłość. Nie chce jeszcze dziękować temu życiu. Dlatego przed operacją długo modliła się i płakała; Boże, spraw, żeby to nie był guz złośliwy.
- Moniko, będzie dobrze, zobaczysz. Jak się wybudzisz, spójrz do wnętrza ręki - mówiła przed zabiegiem profesor Janina Markowska, ciepło gładząc dziewczynę po głowie.- Gdy otworzysz dłoń, i będzie tam napisane OK., to znaczy, że wygrałaś.
I Monika wygrała. Bo kiedy trzęsąc się z nerwów powolutku rozchylała palce, już widziała zarys czerwonego O, potem K.- Jezu, jak ja płakałam - cichutko wyznaje Monika. Ale tym razem z radości.
- Monika wcale nie jest naszą najmłodszą pacjentką - mówi profesor Janina Markowska, ordynator Oddziału Ginekologii Onkologicznej poznańskiej kliniki przy ulicy Szamarzewskiego. - Leczymy również młodsze pacjentki, dwunasto, czternastoletnie. Rak nie wybiera, nie lituje się nad młodością i dzieciństwem. Są wśród tych nowotworów w różnej postaci, ale wiadomo, że rak jajnika, to pierwszy killer wśród chorób narządów płciowych.
Pani Profesor Markowska, kiedy była młodą dziewczyną, wierzyła, że można zadać kłam obiegowym opiniom, jakoby na raka trzeba było umrzeć. - Od zawsze chciałam zajmować się tym problemem - uśmiecha się skromnie. - Nigdy mnie to nie brzydziło, nie odstręczało. Na medycynę dostałam się za pierwszym razem. Już na czwartym roku studiów pracowałam w kole histopatologicznym. Od 1971 roku zajmuję się rakiem. Po pierwsze - ktoś to musi robić. - Po drugie - to takie fajne uczucie, kiedy można powiedzieć moim pacjentkom; udało się! Wygrałyście życie!
Bo czasem - niestety- dłoń kobiety jest porażająco pusta. Nie ma "na niej czerwonego okeja. Natura bez litości tworzy w organiźmie thriller i nic na to nie można poradzić. Nie będzie happy endu. I wtedy profesor Janina Markowska płacze. - Najbardziej przeżywam, kiedy umierają kobiety, pozostawiając rodziny z małymi dziećmi.
WALKA NA MEDAL
Teraz, na szczęście - na 32 pacjentki, leżące na oddziale pani profesor żadna nie jest pozbawiona nadziei. Wszystkie walczą. I to walczą pięknie. Nie marudzą, że chemioterapia to zmora -bo wymioty, nudności, bóle brzucha, że łysa głowa to wstyd. - Jestem z nich taka dumna- cieszy się pani profesor. - Z drugiej strony sytuacje na oddziale dostarczają tyle adrenaliny, że nie mam już potrzeby oglądać filmów akcji. Wolę komedie np. "Pół żartem, pół serio". A serial- " Świat według Kiepskich"- przy tym się relaksuję. No i przy brydżu.
Bo w szpitalu nie ma czasu na relaks. Profesor Markowska wykonuje trzydzieści dużych operacji miesięcznie, podejmuje codziennie trudne decyzje, często po otwarciu jamy brzusznej widzi trudne do zoperowania guzy.- Czy mówię moim pacjentkom, że nie ma dla nich nadziei? Nigdy. Uważam, że to nieetyczne. Nie wolno ludziom odbierać nadziei w żadnych okolicznościach.
- Kilka lat temu mieliśmy ciężko chorą pacjentkę, która miała zaawansowanego raka szyjki macicy - wspomina pani profesor .- Strasznie krwawiła, tamponowaliśmy ją i jednocześnie przetaczaliśmy krew. Wiedzieliśmy, że umrze, ale nie informowaliśmy jej. Kiedy sytuacja jest beznadziejna, staramy się, aby nasze pacjentki trafiały do poznańskiego hospicjum palium profesora Jacka Łuczaka. Tam odchodzi się godnie. Choć w wielu przypadkach kobiety te zostają w mojej głowie. Myślę o nich. Co można było jeszcze zrobić? Czy w ogóle można było? Nie jest tak, że te dramaty zostają tutaj, w szpitalnych ścianach.
Pamiętamy też wielkie radości. Jak ta ostatnia, kiedy udało się uratować panią po osiemdziesiątce. I kiedy ona dowiedziała się, że będzie żyć, poprosiła cały zespół na swoją salę, wyjęła organki i pięknie nam na nich zagrała. Tak podziękowała, jak umiała. Tych chwil także się nie zapomina.
Czy profesor Markowska sama kiedyś poważnie chorowała? Owszem, na gardło. Kiedyś , kiedy jeszcze paliła, dostała strasznej chrypki- a tu koncert , organizowany przez Stowarzyszenie do Walki z Chorobą Nowotworową i trzeba zabrać głos. A głosu nie ma. Poszła do lekarza, zaproponował zabieg. Zgodziła się. Zabieg się nie udał - straciła część struny głosowej. Nie mogła mówić przez kilka miesięcy. Nauczyła się gwizdać i tak się porozumiewała . Bo głos - głosem, ale pracować nie przestała.
Jak kobiety u niej na oddziale reagują, gdy dowiadują się, że to, co odbiera im zdrowie,to rak? Różnie. Jedne płaczą, inne są agresywne, jeszcze inne nie chcą wierzyć. To normalna reakcja na stres. Nie trzeba się na nią obrażać. Jedno jest pewne - lepiej leczy się te kobiety, które maja kochającą rodzinę, wsparcie w bliskich. Na które ktoś czeka, o które ktoś się martwi. One naprawdę łatwiej zdrowieją.
Pieniądze nie są bożyszczem dla profesor Markowskiej. Na ciuchy nie wydaje, nie lubi, żal jej czasu na latanie po sklepach i przymierzanie dziesięciu sukienek. Ma kilka spódniczek, ulubionych, i te nosi pasjami. Lubi dobrze zjeść, na to jej nie żal kasy. I bardzo lubi kawę - dobrą, bardzo dobrą, najlepszą. - Piłam tę luksusową, którą robi się z przetrawionych i wydalonych przez lisa ziarenek kawy - rozmarza się pani profesor. - Była super. Mam mieszkanie, nie mam domu, a na cóż mi jakaś willa? Pomagam siostrze, pomagałam bratu, gdy żył. Ale najważniejsze, że robię to, co lubię i potrafię najlepiej. Mam fajne dzieci, partnera i jestem zdrowa - czegóż więcej chcieć. Więc muszę powiedzieć nieskromnie, choć cichutko, żeby nie zapeszyć - u mnie w życiu jest klawo, jak cholera!