Pojechał na wakacje do Afryki, po powrocie zmarł na malarię w wielkopolskim szpitalu. Sprawę bada prokuratura
Egzotyczne wakacje na Zanzibarze zakończyły się śmiercią.
Dziennikarze programu "Interwencja" telewizji Polsat w ostatnim czasie zajmowali się sprawą z Leszna. W grudniu rodzina z Wilkowic wybrała się na urlop do Afryki - konkretnie na wyspę Zanzibar. Kilka dni po powrocie do Polski Robert zaczął źle się czuć. Najpierw podejrzewał, że to przeziębienie, ale jego stan się pogarszał. Ostatecznie, w połowie stycznia, trafił do szpitala w Lesznie, gdzie zmarł.
Żona Roberta obwinia za śmierć męża lekarzy. Twierdzi, że od samego początku medyków informowano, iż para przebywała w grudniu w Afryce i możliwe, że Robert ma malarię. Kobieta codziennie miała mówić lekarzom, by przebadali mężczyznę pod tym kątem. Medycy jednak zapewniali, że właściwie zajmują się pacjentem i ma im zaufać.
Robert gasł w oczach. Jego żona twierdzi, że dopiero czwartego dnia, po przekazaniu lekarzom kontaktu do Oddziału Chorób Tropikalnych w Poznaniu, zaczęto działać w kierunku malarii - pobrano krew do stosownego badania. Dzień później potwierdzono, że to właśnie tę chorobę ma mężczyzna.
Co na to lecznica? W programie wypowiadał się pracownik szpitala twierdząc, że był to pierwszy przypadek malarii w leszczyńskim szpitalu od kilkudziesięciu lat. W szpitalu nie ma testów na malarię, a zarodźce malaryczne pojawiły się dopiero w drugim rozmazie u pacjenta. Jak zaznaczono, leków przeciwmalarycznych nie podaje się każdemu pacjentowi wracającemu z zagranicznych wczasów. Szpital nie ma sobie nic do zarzucenia. Według medyków, do śmierci pacjenta doszło w wyniku wstrząsu septycznego.
Rodzina utrzymuje, że lekarze za późno podjęli właściwe działania. Prokuratura zajmuje się sprawą.
Najpopularniejsze komentarze