Niepełnosprawny chłopiec odjechał sam, bo mama wysiadła na chwilę na dworcu w Poznaniu. "Nieszczęśliwy zbieg okoliczności"

Do incydentu doszło w środę.
O sprawie poinformowała nas Czytelniczka. - Czy mają Państwo informacje o niepełnosprawnym chłopcu, który został pozostawiony sam w pociągu KW77516 o 17:13 z Poznań Główny? Chłopcem zajmowała się obca kobieta, ponieważ konduktor po zgłoszeniu faktu nie zajął się chłopcem. Mama ponoć wysiadła z pociągu jeszcze na dworcu Poznań Główny, aby zakupić wodę. Pociąg odjechał bez mamy chłopca, następnie pociąg przez około 40/50 minut oczekiwał na stacji Poznań Starołęka na odpowiednie służby, które miały zająć się chłopcem - opisuje.
Mł. asp. Łukasz Paterski z poznańskiej Policji potwierdza, że w środę funkcjonariusze dostali takie zgłoszenie. - Zostaliśmy wezwani do pociągu, ale ostatecznie odwołano nasz przyjazd. Jak nas poinformowano, doszło do nieszczęśliwego zbiegu okoliczności. Mama miała wyjść z pociągu na dworcu Poznań Główny, by kupić wodę, a w tym czasie pociąg ruszył z jej dzieckiem w środku. Ostatecznie mama dojechała do pociągu taksówką, nasza interwencja nie była potrzebna - tłumaczy.
Do naszej redakcji napisała kobieta, która zajęła się chłopcem w pociągu. - Sytuacja wyglądała tak: matka rzeczywiście wyszła z pociągu - podeszła do automatu z napojami, który stał 3-4 metry dalej. W tym czasie jej syn chodził w pociągu - chłopak z niepełnosprawnością umysłową, w wieku na oko 15-16 lat. Mieli zajęte miejsca przy oknie, w środku były ich kurtki i plecaki. Matka dobrze go widziała przez okno. Pechem tej sytuacji było to, że najpewniej matka nie zwróciła uwagi na godzinę i gdy stała przy automacie, pociąg odjechał. W tym momencie chłopak zaczął mówić "mama została na perooonie" i tak w kółko, a zza ściany pociągu usłyszałam jej krzyk - wołała "STOP" - wyjaśnia Kornelia Kolecka.
- Natychmiast pobiegłam do konduktora, który słysząc co się stało powiedział, że nie mogą się zatrzymać w tym miejscu i muszą dojechać do najbliższej stacji (Dębina). Powiedział, że będzie rozmawiać z dyspozytorem co robimy i zaraz do nas przyjdzie. Rzeczywiście za chwilę przyszedł, a pociąg jechał na wskazaną stację. Przekazał nam, że sytuacja jest trudna o tyle, że maszynista jej nie widział, ani tym bardziej nie słyszał, ponoć nawet na nagraniu z pociągu widać, że nie miał jak się zorientować co się dzieje, bo matka też zareagowała chwilę później. Dostał informację, że powinni jechać dalej, ale nalegaliśmy aby poczekać/ wezwać policję po chłopaka, cokolwiek - dodaje.
W międzyczasie przejrzano plecak należący do chłopca i znaleziono w nim telefon z numerem do mamy. - Zadzwoniliśmy do niej, a potem już konduktor się z nią kontaktował, aby ustalić co dalej. Policja rzeczywiście została poinformowana, mieli dojechać po chłopaka. Finalnie ustalono, że matka przyjedzie na stację, ale na Starołęce i tam będziemy czekać. W tym czasie zagadywaliśmy chłopaka, pilnowaliśmy z partnerem, aby nie wyszedł z pociągu, obserwowaliśmy czy się stresuje czy nie. Chyba sam nie był świadom tego, co się dzieje, na szczęście, bo rozmawialiśmy o różnych rzeczach i mówiłam, że mama zaraz przyjdzie, że jest już w taksówce. Finalnie matka przyjechała po 30 min na Starołękę i 13 min później pociąg pojechał dalej.
- Uważam, że zarówno konduktor jak i maszynista byli w tej sytuacji po prostu ludźmi. Zrobili wszystko, co mogli, a nawet wbrew dyspozytorowi (tak to zrozumiałam) postanowili czekać za matką, zamiast jechać dalej. Konduktor wykazał się zrozumieniem i po prostu pomógł, chociaż początkowo był zestresowany - pewnie takiej "przygody" jeszcze nie miał. Podziękowałam mu za postawę, za opanowanie sytuacji i dobre chęci. Wszyscy pasażerowie wiedząc co się dzieje spokojnie czekali, choć mogli wyrazić niezadowolenie - podsumowuje.
Najpopularniejsze komentarze