Śledczy o strzelaninie na Świętym Marcinie: para nie obawiała się przyjazdu do Poznania, świadkowie zareagowali właściwie ukrywając się
Wracamy do sprawy niedzielnego zabójstwa.
Jak informowaliśmy już na epoznan.pl, to media społecznościowe prawdopodobnie doprowadziły Mikołaja B. do swojej byłej partnerki Julii i jej narzeczonego Kordiana (Konrada).Śledczy w rozmowie z Gazetą Wyborczą potwierdzają te przypuszczenia. Z ich ustaleń wynika, że para nie obawiała się przyjazdu do Poznania, dlatego Kordian na Instagramie relacjonował swój pobyt w naszym mieście.
Jak podawaliśmy na naszym portalu, był w Centrum Szyfrów Enigma, a także w restauracji przy ulicy Kościuszki - konkretnie w Ptasim Radiu. Oznaczył to miejsce w relacji. Mikołaj B. prawdopodobnie śledził relację mężczyzny i podążał śladem pary. Z Ptasiego Radia do miejsca, w którym rozegrała się tragedia na Świętym Marcinie jest niespełna 200 metrów.
W rozmowie z GW jeden z policjantów przyznał, że dobrze się stało, iż Mikołaj B. postanowił odebrać sobie życie. - W magazynku mógł mieć jeszcze kilkanaście pocisków. Nietrudno sobie wyobrazić, co mogłoby się wydarzyć: strzelanina w środku miasta, może wzięcie zakładnika, może ucieczka i obława. Nie ma pewności, czyby się poddał.
Maciej Szuba, były komendant poznańskiej policji w rozmowie z Piotrem Żytnickim z Gazety Wyborczej zauważa natomiast, że świadkowie zdarzenia właściwie się zachowali ukrywając się. Na nagraniu, które wyciekło do internetu widać, że napastnik strzela do Kordiana, następnie ponownie do niego strzela, obok stoi przerażona Julia, która rozpaczliwie wzywa pomocy, ale nikt z osób znajdujących się w pobliżu nie podbiega. Pomoc nadchodzi dopiero w momencie, gdy napastnik strzela do siebie i upada na chodnik. Szuba przyznał, że w takiej sytuacji najpierw trzeba ratować swoje życie, co w tej sytuacji zrobili świadkowie zajścia.
Najpopularniejsze komentarze