Biskup chronił pedofila. Sąd odmówił jawnego rozpatrzenia sprawy. Dziennikarze nie wejdą na salę rozpraw
Dziennikarze Gazety Wyborczej ponad miesiąc walczyli o to, aby mogli uczestniczyć w rozprawie sądowej.
85-letni już dziś biskup z kaliskiej diecezji miał w 2003/2004 roku tuszować pedofilię. Prokurator jednak omówił ścigania biskupa, ale zmiany decyzji żąda Państwowa Komisja do spraw pedofilii. Jak podaje Gazeta Wyborcza w poniedziałek 12 września Sąd w Kaliszu ma zadecydować, czy nakazać miejscowej prokuraturze śledztwa w sprawie biskupa, który miał dopuścić się tuszowania pedofilii.
Sprawa otarła się nawet o Sąd Najwyższy, ale posiedzenia sądu w Kaliszu nie będziemy mogli zrelacjonować. Walczyliśmy o to blisko miesiąc - poinformowała Gazeta Wyborcza.
Stanisław Napierała, który ma dziś 85 lat kierował diecezją kaliską, gdy, jak dowiedzieli się dziennikarze GW, spływało szereg skarg na księdza Arkadiusza Hajdasza, miał on molestować nieletnich. Gazeta Wyborcza przypomniała, że jeszcze do lipca 2017 roku tuszowanie pedofilii było bezkarne. Osobie, która tuszowała pedofilię nie groziła żadna kara. Już od pięciu lat każdy, kto wie o molestowaniu nieletnich ma obowiązek powiadomić prokuraturę. Za niedopełnienie tego obowiązku grozi kara pozbawienia wolności.
O czynach ks. Hajdasza milczał nie tylko Napierała, lecz także jego następca bp Edward Janiak. Państwowa Komisja ds. Pedofilii domagała się ich ścigania, ale w sierpniu 2021 roku prokuratura w Kaliszu odmówiła wszczęcia śledztwa. Miesiąc później Janiak zmarł - podaje Gazeta Wyborcza.
Jednak prokuratura stwierdziła, że jeśli bisku dowiedział się o molestowaniu przed zmianą przepisów, to miał prawo milczeć. Państwowa Komisja uznała taką interpretację za niewłaściwą i dlatego zaskarżyła decyzję prokuratora.
Sąd w Kaliszu nie czuł się na siłach tego rozstrzygnąć, więc o wykładnię poprosił Sąd Najwyższy. Stanowisko było jednoznaczne - nie ma znaczenia, kiedy osoba dowiedziała się o czynach pedofilskich, po zmianie przepisów miała obowiązek zawiadomić prokuraturę - podaje GW.
To pozwala na nakazanie przeprowadzenia śledztwa, o czym w poniedziałek ma zadecydować sąd w Kaliszu.
Dziennikarz Gazety Wyborczej dwa razy składał wniosek o możliwość uczestnictwa w rozprawie, jednak najpierw nie otrzymał odpowiedzi, a kiedy zwrócił się o to do prezesa sądu w Kaliszu, otrzymał odpowiedź: "Nie zarządzono jawnego odbycia posiedzenia".
Z pisma wynikało, że decyzję podjął "sąd", ale żaden sędzia nie podpisał się pod tym imieniem i nazwiskiem. Zabrakło odwagi? - zapytał retorycznie dziennikarz Gazety Wyborczej.
Najpopularniejsze komentarze