Koczowisko Romów w Poznaniu. "Polskie państwo ma narzędzia, żeby zapewnić tym ludziom pomoc"
O koczowisku Romów przy ulicy Lechickiej głośno jest od dłuższego czasu. Opuszczone altany Romowie zaczęli zasiedlać wiele lat temu. Wtedy po wywłaszczeniu na rzecz prywatnego właściciela, z ulicy Lechickiej zniknęły ogródki działkowe. Temat często pojawia się w mediach między innymi za sprawą osiedlowych radnych, którzy już w ubiegłym roku o pomoc zwrócili się do prezydenta miasta.
Mieszkańcy okolicznych osiedli zaznaczali wielokrotnie, że nie czują się bezpieczni. Wymieniają płonące ogniska, prowizoryczne piece, co generuje ogromne zadymienie. Mieszkańcy zaznaczają, że na terenie znajduje się mnóstwo śmieci, w których zalęgły się szczury. Mieszkańcy koczowiska mają też przeszukiwać okoliczne śmietniki robiąc przy tym bałagan, a także żebrać pod okolicznymi sklepami. Dodatkowo nie stosują się do obostrzeń epidemiologicznych. Na terenie koczowiska odbywają się też głośne imprezy, które przeszkadzają mieszkańcom okolicy.
Miasto zapewnia, że organizuje pomoc, jak tylko może. Kilka lat temu na koczowisku przeprowadzono akcję szczepień przeciwko odrze, śwince i różyczce grupy dzieci i dorosłych. Mobilny punkt pomocy medycznej pojawiał się tutaj zapewniając doraźną pomoc mieszkańcom. Przeprowadzono tu także działania związane z przeciwdziałaniem Covid-19. Romom dostarczano środki ochrony osobistej, a także dostarczano paczki z żywnością czy przyborami szkolnymi dla dzieci. Wskazany teren jest regularnie odwiedzany przez pracowników socjalnych z Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie. Romskie dzieci zamieszkujące na koczowisku uczęszczają do szkoły.
Jednak sytuacja wciąż nie jest łatwa. Jak informuje "Gazeta Wyborcza" we wtorek odbyły się kolejne rozmowy w tej sprawie - Temat omawiany był na posiedzeniu aż pięciu komisji rady miasta. Musicie pamiętać, że Romowie trafili na Lechicką z ulicy Krauthofera. To bardzo ważne - to nie jest miejski, tylko prywatny grunt. Toczy się teraz sprawa o przywrócenie tego terenu Polskiemu Związkowi Działkowców. Ale miejski nie jest - mówił cytowany przez gazetę Jędrzej Solarski, zastępca prezydenta Poznania i dodał, że miasto kieruje do tego miejsca pomoc, ale to wciąż za mało. Część z nich nie chce mieć dokumentów. Prezydent nie ma takich kompetencji, żeby ich stamtąd wyrzucić. Problem jest nierozwiązywalny od dziesięcioleci. My jednak nie mamy potwierdzenia, że śmieci, które tam są, są pozostawione właśnie przez Romów. Były informacje, że są podrzucane. Nie mamy też tytułu prawnego, żeby zrobić wielkie sprzątanie i wydać tam publiczne pieniądze - dodał prezydent. Oczywiście, że jak na XXI wiek ta sytuacja jest niedopuszczalna, ale jest - mówił.
Dlaczego pozwalamy na to, że 13-letnie dziewczynki w XXI wieku zachodzą w ciążę? Dlaczego pozwalamy na to, że w XXI wieku małe dzieci uczą się od rodziców żebractwa? Jak dwa toi toie mają wystarczyć dla 150 osób? Gdzie oni się myją? Gdzie załatwiają swoje potrzeby? Ta woda jest spuszczana bezpośrednio do gleby. Obawiamy się o bezpieczeństwo mieszkańców. W czasie pandemii nie przestrzegali zasad, chodzili bez maseczek. Palą wszystkim, co dostaną, zanieczyszczają powietrze. Zimą nawet nie można otworzyć okna, taki jest smród - mówił Bartosz Werner z Rady Osiedla Nowe Winogrady Północ.
Pomysł, żeby miasto wykupiło ten teren, absolutnie odpada. Nikt nie może zwolnić właściciela z odpowiedzialności za bezpieczeństwo ludzi na tym terenie. Przebywają tam obcokrajowcy, to jest rola państwa, żeby rozliczać obowiązki właściciela tego terenu. Rządowa administracja powinna tu kierować pomoc socjalną, mieszkaniową. Umówmy się - tego koczowiska tam nie powinno być. Polskie państwo ma narzędzia, żeby zapewnić tym ludziom pomoc - mówi w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" Mariusz Wiśniewski, zastępca prezydenta Poznania.
Według szacunków na koczowisku żyje obecnie około 140-150 osób.
Najpopularniejsze komentarze