Wielki Fryderyk

Teatr Polski 27 Grudnia 8/10

Zasłyszane w Sans-Souci, Anno Domini 2018
„Jakże mi toli żal waćpana, żeś jeszcze nigdy nie był na teatrze. Toż tam wędrowne komedianty przedstawiają życie, jakim prawdziwie jest… Są tam widowiska, w których zbójcy to zbójcy, a daleko uczciwsi są od ludzi w pałacach…  Albo znowu inne, gdzie ojcowie nocami nie śpią, zrywają się, cyfry przez sen wykrzykują… Gdzie cierpieć jest przeznaczeniem kawaliera! Gdzie król o czwartej rano wstaje i szpikiem ludu się naciera. Gdzie podobno życie nie zawsze wzniosłych maksymów chce słuchać. Gdzie fałszowaniu monety winni pachciarze mincarni, jeno nikt powałaszyć ich nie śmie. Gdzie cienko śpiewają biskupi, ale pomaga się im jak można. Gdzie chłop nie tylko zieleninę jada i bronią mu warkocz nadwiślański nosić dla dekorum. Gdzie minister jest kawalierem Orderu Słonia pierwszej klasy… Gdzie wierutna siurpryza się zdarza na dowód uprzejmości humoru króla dotąd niewydarzonej. Gdzie ingerencję rządu we wszystko wszędzie skasowano. Gdzie niedobrze być nierządnym, słabym, mizerakiem, a jednak miło mówić, że się jest Polakiem”.
 
Fragment recenzji Jacka Cieślaka zamieszczonej w miesieczniku "Teatr"
Tymczasem grany przez Jana Peszka siedemdziesięcioletni satrapa bez skrupułów wylicza wady i błędy Polaków. Trzeba podkreślić, że wybitny aktor nie bez powodu nigdy nie zagrał żadnej romantycznej roli: jest idealnym alter ego autora Wielkiego Fryderyka - racjonalistą, który w historycznym kostiumie krytykuje polski dryf przez wieki. Z typową dla siebie witalnością, a nawet błyskiem w oku, scena po scenie, nasyca ironiczną bezwzględnością monologi uderzające w zacofanie i lenistwo Polaków. Piętnuje korupcję, brak konsekwencji, a także samobójczą formę patriotyzmu, która przynosi same straty. Nic tak nie cieszy Fryderyka jak bunt polskich urzędników. Gdyby zostali na posadach - Prusy musiałyby im płacić odszkodowania za odwołanie ze stanowisk. Jednak najboleśniej brzmi pytanie o to, jak można szanować Polaków, skoro nikt się ich nie boi. Nasi sąsiedzi mają skrajnie odmienną perspektywę naszej historii niż my: polski suweren jest dla nich słaby.[...]Świetnie gra cała obsada, w tym Krystian Durman jako przebiegły Lucchesini z bielmem w oku, zaś Andrzej Szubski jako stateczny Hertzberg. Jednocześnie przekaz płynący z ekranów można śledzić jak gorące newsy na pasku programu informacyjnego. Największym jest informacja, że Jan Klata wywodzący swój teatr z popkultury, wideoklipu i remiksu - postawił, tak jak we wcześniejszym Weselu, na literaturę dramatyczną. Na scenie i na ekranach króluje słowo, a nie wideonarracja, mająca "urozmaicić" przekaz. Mało jest też żartów typowych dla wczesnych spektakli reżysera, choć generał von Zieten pojawia się w krzyżackiej zbroi. Czyżby Klata stawał się klasykiem?O ile w spektaklu dominuje słowo, o tyle najmocniejsza scena podporządkowana jest muzyce. To pointa zwierzęcej wizji świata. Dwór zbiera się na pogrzebie ukochanego charta Fryderyka. Scenę i salę Polskiego przez ponad dwadzieścia minut przeszywa metafizyczna muzyka - reinterpretacja "Symfonii pieśni żałosnych" Henryka Mikołaja Góreckiego, dokonana przez saksofonistę Colina Stetsona. Dyktuje rytm żałobnego marszu dworaków. Zaś biskup Krasicki, recytując swoje bajki, z rosnącym przerażeniem uświadamia nam i sobie nieprzemijającą aktualność "Ptaszków w klatce". To epitafium dla marzeń o świecie równych sobie ludzi i narodów.
Jacek Cieślak, Teatr nr 6, 6 lipca 2018