To stwierdzenie profesora Bralczyka. Czytając jego wypowiedź świetnie
się bawiłam, ale po chwili uznałam, że coś jest na rzeczy. Mówimy bardzo emocjonalnie, często z celowym naddatkiem
znaczenia i używamy słów, które jak wytrych uwalniają nas od niewielkiej
choćby językowej pomysłowości. Określenia są mocne, wyraziste, powiedziałabym, że
przeskalowane. Niestety, nadużywane,
zubażają wypowiedź. Niektóre z tych słówek należą do kategorii: drapieżnik. I
są szczególnie niebezpiecznymi agresorami.
Niewinne pytanie:
- No i jak dziś w robocie?
Implikuje odzew:
- No mówię, ci totalna masakra!
A czasami tylko:
- Masaaaakra!
Towarzyszy temu odpowiedni ton, mina, wszystko, co może utwierdzić słuchacza ,
że dzień był … no właśnie, jaki on dokładnie był? Nudny? Bardzo trudny, bo wszyscy
czegoś chcieli? Zwariowany, bo spóźniony mail wywołało lawinę różnych zdarzeń? A może po prostu bolała nas głowa i jedynym
marzeniem było własne łóżko i kompres na głowę. Nie wiadomo, ale zasadniczo nie
słyszałam, aby ktoś dopytywał. Trzeba się domyślić, kiwnąć głową ze zrozumieniem
i zgodnie z tą konwencją odpowiedzieć:
- Nooo, u mnie też armagedon!
I sobie
pogadali – masakra z armagedonem. Tuż obok czai się horror, też niezłe słówko.
Mega komunikatywnie i hiper
ekonomicznie. I tylko przymiotników żal….
|