Dobrze że nikt nie wrzucił racy do Warty bo iluminacja mogłaby być widoczna z kosmosu.
Śledztwo w sprawie zatrucia Warty prawdopodobnie przejmie Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, dotychczasowe działania policji oraz Wojewódzkiego Inspektora Ochrony Środowiska, prowadzone były w taki sposób, że nie zgromadzono materiału dowodowego, który umożliwiłby sformułowanie aktu oskarżenia, mającego minimalne nawet szanse utrzymania się w sądzie. Trudno uwierzyć, że służby są aż tak bardzo nieudolne. Agencja ma zbadać jak do tego doszło…Przypomnijmy krótko. W ostatni październikowy weekend (wtedy gdy PO przegrywała wybory) doszło do nierejestrowanego nigdy dotąd w historii skażenia Warty, w wyniku czego zatrute zostały i padły tony ryby na odcinku od Poznania do Obornik. Służby (WIOŚ i policja) wytypowały cztery firmy, które zdaniem tych służb, miały możliwość zatrucia rzeki w tak gigantycznej skali i niemrawo podjęły działania zmierzające do ustalenia winnych.
Bardzo szybko pojawiły się przecieki (wszystko wskazuje, że kontrolowane), iż Warta zatruta została przez konkretną firmę, nazwijmy ją umownie „Fabrykę Środków Owadobójczych”. Lokalne media chętnie podchwyciły tę opowieść, bo ta polska fabryka nie cieszy się sympatią poznańskich mediów. Wskazano nawet konkretne substancję
PYRETROIDY, które miały dokonać takiego spustoszenia i pozbawić życia dziesiątki tysięcy ryb. Wszystko wydawało się wyjaśnione kilka dni po rozpoczęciu dochodzenia, czekano tylko na wyniku próbek z laboratorium w Puławach, które miało potwierdzić, że to właśnie ta substancja zatruła ryby.
Otrzymaliśmy wówczas informację, jakoby to jednak zupełnie inna firma (nie polska tylko amerykańska), była prawdziwym Wielkim Trucicielem, nazwijmy tę firmę umownie „Fabryka Bateryjek”, o naszych podejrzeniach napisaliśmy po raz pierwszy na początku listopada. Zaczęliśmy się przyglądać sprawie i dostrzegliśmy dziwne rzeczy jakie zaczęły dziać się wokół Warty. Wszyscy jej miłośnicy z prezydentami Poznania włącznie, nagle nabrali wody w usta i nie interesowali się zupełnie sprawą zniszczenia rzeki, o co próbowaliśmy wielokrotnie.zwrócić uwagę.
Jeszcze dziwniejsze rzeczy zaczęły się dziać w lokalnych mediach, bo nagle pojawiły się w nich wielkie kampanie reklamowe Fabryki Bateryjek. Lokalne media zaczęły wówczas bardzo interesować się kwestią spuszczania do rzeki ścieków i z każdego zrzutu, nawet niewinnej piany gaśniczej, robiły wielkie medialne halo. W naszej opinii służyło to odwróceniu uwagi opinii publicznej od prawdziwego Wielkiego Truciciela i skierowania jej na drobnych śmieciuszków. Piana gaśnicza spuszczona do rzeczki Głównej, okazała się medialnie tematem bardziej opisanym, niż katastrofa ekologiczna, naprawianie szkód, po której zajmie kilkanaście lat.
Tymczasem przyszły wyniki analizy pierwszych śniętych ryb i okazało się, że w ich ciałach nie znaleziono śladów substancji
PYRETROIDÓW, która wskazywana była jako trucizna, którą zatruto ryby, a pochodzić miała z Fabryki Środków Owadobójczych. Wzbudziło to konsternację służb, które wcześniej wydawały się przekonane, że badania potwierdzą ich przecieki. Służby skierowały więc do laboratorium w Puławach kolejną listę substancji (tym razem podobno 30), na obecność których, przebadane miały zostać śnięte ryby. WIOŚ nigdy nie ujawnił listy substancji na obecność których badane były ryby, mimo że pytaliśmy o konkretne rzeczy, na przykład czy nakazano przebadanie ryb na obecność związków metali ciężkich, co mogłoby wskazywać np. na Fabrykę Bateryjek, a co to oznaczałoby dla mieszkańców, niech każdy sam sobie poczyta w googlach. Służby nie odpowiedziały.
Po tygodniach od zatrucia, nagle obudziły się władze Poznania. Prezydent Jacek Jaśkowiak dba o swój „wizerunek” więc nie chce się fotografować ze zdechłymi rybami – woli w łóżku z żoną (swoją), wnuczką i pieskiem – a załatwienie tej śmierdzącej sprawy zlecił swoim zastępcom. Wiceprezydent Jędrzej Solarski oświadczył, że miasto da na dobry początek
100.000 zł wędkarzom, żeby zarybiali rzekę i nie robili niepotrzebnego rabanu, a przy okazji zasugerował, że zarybianie trwało będzie kilkanaście lat, więc źle wędkarze nie będą mieli.
Z kolei wiceprezydent
Mariusz Wiśniewski oświadczył, że już pływa po rzece łódką, razem ze strażnikami miejskimi i policją rzeczną i już widzi, że do rzeki prowadzi wiele legalnych i nielegalnych rur spustowych, którymi nie wiadomo kto, nie wiadomo co spuszcza. Nie całkiem rozumiemy jak ten komunikat miał uspokajać mieszkańców Poznania, ale my w ogóle niewiele rozumiemy z polityki obecnych władz miejskich. Dziś dowiedzieliśmy się, że inspektorzy i wiceprezydenta naliczyli na terenie Poznania aż 67 rur którymi tłoczy się do Warty różne świństwa.
W końcu w połowie grudnia przyszły do Poznania z Puław wyniki badania dwóch ryb. Tym razem nie było już błędu. Do laboratorium w Puławach poszły informacje o właściwej truciźnie, ale także analizie poddano właściwe egzemplarze ryb, chyba przez miesiąc marynowane w tej truciźnie, bo w mięśniach (uwaga – w mięśniach) jednej ryby dawka śmiertelna przekroczona została 110-krotnie, a w mięśniach drugiej ryby śmiertelne stężenie przekroczono 138-krotnie. Nie musimy dopowiadać, że zabójczą substancją okazała się
TRANSFLUTRYNA , która jest używana w procesie technologicznym związanym z produkcją środków owadobójczych. Dumna policja i WIOŚ oświadczyły, że mają winnego i postawiły mu zarzuty.
Wiadomość ta była bardzo ważna dla Fabryki Bateryjek, bo dzięki temu, od policji i WIOŚ, „dowiedziała się”, że to jednak nie ona zatruła rzekę i doprowadziła do katastrofy ekologicznej. Podkreślić warto, że służby prasowe, atakowanej przez nas i licznych komentatorów Fabryki Bateryjek, nigdy nie zajęły stanowiska w tej sprawie. Nie zapewniły nigdy mieszkańców Poznania, że nie mają nic wspólnego z zatruciem, nie gwarantowały, że ich instalacje i procedury są tak szczelne, że nic złego zdarzyć się nie może. Do dnia postawienia przez policję zarzutów Fabryce Środków Owadobójczych, Fabryka Bateryjek nie wiedziała nawet, czy to jednak nie ona jest winna zatrucia. Żeby nie szkalować „dobrego imienia” Fabryki Bateryjek, na wniosek portalu, zaprzestaliśmy w naszych publikacjach posługiwać nazwami obu tych firm.
Lokalne media odetchnęły, policja i WIOŚ potwierdziły bowiem, że nienawidzona przez nie Fabryka Środków Owadobójczych, której zarzucane jest wszystko co złe się dzieje w naszym mieście, okazała się winna. Swoją drogą zastanawiające jest, że w naszym mieście są wielkie fabryki należące do Niemców, Amerykanów, Brytyjczyków czy Francuzów, a wszystko co złe zdarza się zwykle w tej, polskiej, Fabryce Środków Owadobójczych. Przypadek? Nie sądzimy.
Wydawało się, że w sprawie rzeki zapanuje śnięty spokój. Co prawda Fabryka Środków Owadobójczych odmówiła podpisania protokołu z ustaleniami obciążającymi ją winą za skażenie rzeki, ale to opisane zostało jako kolejny dowód jej wyjątkowej buty i bezczelności. Sprawa zdawała się przysychać. Tymczasem.
Dramatyczna dla śledczych wiadomość nadeszła z laboratorium w Puławach. Policja zabezpieczyła bowiem pojemniki po substancjach używanych w Fabryce Środków Owadobójczych i okazało się, że na żadnym z tych pojemników nie odnaleziono śladów transfluzyny, którą w stężeniu 138-krotnie przekraczającym dawkę śmiertelną, znaleziono w zwłokach leszcza (marynowanego?).
Wróciliśmy więc do punktu wyjścia. Policja i WIOŚ co prawda stwierdziły, że w mięśniach ryb są szokujące stężenia trucizny, jednak okazało się, że w ostatnim czasie substancja ta nie była używana w Fabryce Środków Owadobójczych. Innymi słowy, coraz bardziej prawdopodobne stają się nasze przypuszczenia, że dochodzenie prowadzone było od początku w kierunku postawienia zarzutów jednej, konkretnej firmie, a tylko chodziło o wskazanie właściwej substancji, która jest wykorzystywana w jej procesie produkcyjnym. Pierwszy strzał -
PYRETROIDY okazał się pudłem, bo substancji nie stwierdzono w zwłokach ryb.
Drugi strzał okazał się kompletną kompromitacją śledczych, bo w ciałach ryb znaleziono
TRANSFLUTRYNĘ w stężeniu 138 krotnie przekraczającej dawkę śmiertelną, natomiast nie stwierdzono śladów używania tej substancji w ostatnim czasie na terenie Fabryki Środków Owadobójczych. To zdaje się potwierdzać, że ryby faktycznie były „marynowane” w tej substancji, a osoby które tę „marynatę” przygotowały chciały, żeby zarzuty postawiono Fabryce Środków Owadobójczych, tyle że nie wiedziały, że akurat teraz nie ma tam na składzie tej substancji.
Wskazuje to nie tylko na niskie prawdopodobieństwo winy po stronie Fabryki Środków Owadobójczych, ale także że był ktoś bardzo zainteresowany, żeby to właśnie tej fabryce postawić zarzuty. WIOŚ na początku informował, że tylko 4 firmy mają dostęp do rzeki, umożliwiający im takie zatrucie. Wydaje się więc, że – po wyeliminowaniu Fabryki Środków Owadobójczych, która przecież sama na siebie nie prokurowała „dowodów” – mamy tylko trzech podejrzanych. Ale to już będą wkrótce wyjaśniały inne służby.
Informacja: Zły Lokator nie posiada poglądów politycznych.Zły Lokator stoi na straży świętego prawa własności. Zawsze.To nasza siła nie nasza słabość.Uczciwi urzędnicy miejscy i mieszkańcy Poznania! Stronawww.zlylokator.eu powstała właśnie dla Was! Informujcie anonimowoZłego Lokatora o patologii zżerającej nasz Poznań, o raku który toczyto miasto o łapówkach i nieprawidłowości wszelkiej maści. Dyskrecjagwarantowana. kontakt: zlylokator@gmail.com