Stalinowski prokurator Andriej Wyszyński słynął z powiedzenia „Dajcie mi człowieka, a paragraf się znajdzie”, według podobnego schematu prowadzone wydaje się być dochodzenie dotyczące spowodowania skażenia wielkich rozmiarów rzeki Warty do jakiego doszło pod koniec października bieżącego roku. Wielokrotnie wskazywaliśmy na firmę, która naszym zdaniem odpowiada za to gigantyczne skażenie. Wskazywaliśmy na liczne okoliczności, które sprawiają, że tylko jedna firma dysponuje tak toksycznymi substancjami i może tak bardzo skazić rzekę, że ryby będą z niej wyskakiwały na brzeg, by udusić się z braku tlenu, aby nie znosić bólu wynikającego z poparzenia bardzo żrącą substancją, o czym opowiadali wędkarze. Firma ta nigdy nie zaprzeczyła aby nasze przypuszczenia były niesłuszne. Mimo bardzo poważnych zarzutów, jej służby prasowe nigdy nie protestowały przeciwko ferowanym podejrzeniom, jakby fabryka sama nie miała pewności, czy to nie ona zatruła ryby i czekała na to aż Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska oraz Policja poinformują ją, czy jest winna skażenia.
Śledztwo było od pierwszych dni prowadzone w bardzo dziwny sposób, jakby od początku ustalono jaka firma ma być ostatecznie wskazana jako winny. Firma ta zresztą nie jest święta i można jej wiele zarzucić, i to zarówno jeśli chodzi o jej stosunek do środowiska jak i do ludzi. Na początku śledztwa pojawił się przeciek, że ryby zatrute zostały substancją, która używana jest do produkcji środków owadobójczych w tej firmie (wskazano nawet jej nazwę, ale jej już nie pamiętamy), jednak po kilku tygodniach okazało się, że w ciałach śniętych ryb nie odnaleziono ani mikrograma tej substancji. Nie sprawiło to jednak, że odstąpiono od kierowania zarzutów pod adresem tej jednej jedynej firmy, tylko wysłano wskazówki, by laboratorium szukało kolejnych konkretnych związków chemicznych w ciałach martwych.
Pani
Hanna Kończal z WIOŚ wskazała, że w kręgu zainteresowania znajdowały się 4 firmy podejrzewane o zatrucie Warty. Policja poinformowała zaś, że wskazanych zostało
30 konkretnych substancji toksycznych, których poszukiwanie w ciałach martwych ryb, zlecono laboratorium weterynaryjnemu w Puławach. Bardzo byśmy chcieli poznać listę tych substancji, to chyba nie jest objęte tajemnicą śledztwa i opinia publiczna powinna wiedzieć jak działają stróże prawa w tak ważnej sprawie i jak starają się znaleźć odpowiedzialnego za zatrucie. Najlepiej by było gdyby policja przedstawiła to w formie tabeli i obok utajnionych nazw podejrzewanych pierwotnie czterech przedsiębiorstw (Firma A, Firma B, Firma C, Firma D) wskazała substancje, których istnienie stwierdziła w danej firmie, które mogły zatruć rzekę i których poszukiwanie nakazano laborantom z Puław.
Wielka szkoda, że listy takiej dotąd nie opublikowano, bo sprawa jest bulwersująca, a policja i WIOŚ nie jest nieomylna, wszak w tych instytucjach pracują omylni ludzie i mogło się im zdarzyć, że zapomnieli wskazać poszukiwanie jakiejś trującej substancji, która mogła zabić ryby, a upubliczniając listę podejrzewanych o zatrucie substancji służby mogłyby szybko otrzymać informacje o substancjach, które pominęły, a które mogły doprowadzić do skażenia rzeki. Laboranci przecież wykonują tylko takie badania jakie się im zleci, a jak nie dostali zlecenia żeby zbadać czy w rybach nie ma przypadkiem rtęci czy kadmu albo innych metali ciężkich to tego nie badają i żyjemy w błogim przeświadczeniu, że ryby zatrute zostały przez całkowicie niegroźne dla ludzi środki ochrony roślin, albo substancje owadobójcze.
Wiarygodności ustaleń poczynionych przez policję i WIOŚ nie podnosi wcale informacja o tym, że w zwłokach leszcza odkryto stężenie substancji owadobójczej 138-razy przekraczające śmiertelną dawkę, a w mięśniach pstrąga tęczowego śmiertelna dawka przekroczona została 110-krotnie. Pisaliśmy już o tym, że przypomina to policyjny komunikat o samobójcy, który oddał trzy strzały w serce, a potem jeszcze cztery razy poprawił sobie w czoło. Nie wiemy kiedy i gdzie zebrane zostały te dwie ryby spośród kilkunastu ton śniętych ryb. Nie wiemy jak był opisane, jak przechowywane i jak zabezpieczone. Nie wiemy też co się z nimi działo przez ten miesiąc. Nieprawdopodobnie wysokie stężenie substancji owadobójczej pozwala zaś postawić tezę, że przez ten miesiąc ryby były w tej substancji w jakimś słoiku marynowane.
Nie wierzymy, że policja i WIOŚ doprowadzą do ustalenia sprawcy tego skażenia. Nie wierzymy że dojdzie do skazania kogokolwiek. Co gorsze jednak, obawiamy się, że kompletna bezradność służb z jaką mamy do czynienia w sytuacji tak gigantycznego skażenia, które nazwać by można katastrofą ekologiczną, sprawi że kolejni truciciele całkowicie przestaną się obawiać konsekwencji zatruwania rzeki, bo skoro nawet takie rzeczy uchodzą, to kto się będzie przejmował beczką przepalonego oleju wlewaną do rzeki.
Zwróćmy uwagę na jeszcze jeden aspekt tej sprawy. Policja i WIOŚ koncentrują się na badaniu tylko jednej tezy roboczej. Nie, nie mówimy o jednym przedsiębiorstwie, ale o jednej tezie. Szukają winnego skażenia wśród firm, które prowadzą produkcję, przy której wykorzystywane są toksyczne i niebezpieczne substancje i które to firmy mają bezpośredni dostęp do rzeki i możliwość spuszczenia do nich pozostałości procesu technologicznego.

A jeśli to w ogóle błędny trop? Wszyscy wiemy, że wszystkie firmy zlokalizowane nad Wartą trują, a widząc nieporadność służb, trudno się temu dziwić. Ale jeśli to żadna z nich nie doprowadziła do skażenia rzeki w wielki stopniu. A jeśli to na przykład firma, nie mająca żadnego połączenia z rzeką stoczyła po prostu do niej beczki z toksyczną substancją, a jedna z tych beczek się rozszczelniła, a pozostałe spokojnie spoczywają na dnie i rdzewieją. A jeśli to jakaś substancja toksyczna która znajdowała się w wysadzonych w czasie wojny magazynach wojskowych przy Starym Porcie, która właśnie po dziesiątkach lat, w wyniku wyjątkowo niskiego stanu rzeki została uszkodzona przez przepływającą łódź.
Zwracamy też uwagę na fakt, że w ostatnich miesiącach odkryte zostały na terenie Poznania dwa wielkie składowiska niezutylizowanych substancji toksycznych, jedna w Komornikach, a druga na Zawadach. Jako że firm nie stać na ich zutylizowanie, zobowiązany był to uczynić wojewoda wielkopolski. Skoro dwie firmy porzuciły swoje składy materiałów trujących, to dlaczego kilka kolejnych nie miało podobnych trucizn zatopić w Warcie. Pytań jest naprawdę bardzo wiele, a prowadzone dochodzenie niczego nie wyjaśnia, a raczej zmierza do szybkiego postawienia zarzutów na podstawie dwóch śniętych ryb, jednej firmie, przekazania sprawy do sądu, aby nad rzeką zapanował spokój, cmentarny spokój.
Możliwości jest bardzo wiele. Póki trwało śledztwo policyjne nie chcieliśmy go zakłócać naszymi komentarzami. Teraz gdy ono się zakończyło, dokładnie tak, jak to było zapowiadane przy jego rozpoczęciu (tylko nazwę trucizny zmieniono), zaczynamy zadawać pytania. Nie chodzi nam bowiem o procedury. Chodzi nam o rzekę i o nasze bezpieczeństwo.
Informacja: Zły Lokator nie posiada poglądów politycznych.
Zły Lokator stoi na straży świętego prawa własności. Zawsze.
To nasza siła nie nasza słabość.
Uczciwi urzędnicy miejscy i mieszkańcy Poznania! Strona
www.zlylokator.eu powstała właśnie dla Was! Informujcie anonimowo
Złego Lokatora o patologii zżerającej nasz Poznań, o raku który toczy
to miasto o łapówkach i nieprawidłowości wszelkiej maści. Dyskrecja
gwarantowana. kontakt: zlylokator@gmail.com
wypierdalaj tęczowa k***o z centry.
tęczowa k...a cię urodziła i zapomniała zaraz utopić w Warcie...