Powoli tracę cierpliwość do takich "świętości" III RP, jak
"wolny rynek", czy "święte prawo własności". Coraz częściej
dochodzę do wniosku, że pojęcia, które mają porządkować rzeczywistość coraz
częściej są przykrywkami do różnego rodzaju egoizmu i nieuczciwości.
Może kwestia tego, że wiele
osób tych pojęć nie rozumie, ale niestety coraz częściej myślę, że są one
używane bardzo świadomie przez różnego rodzaju nieuczciwych ludzi do
załatwiania swych nieuczciwych interesów.
Po przełomie 1989 r.
akceptacja dla kapitalizmu była – podejrzewam – powszechna i piorunująco
wysoka. Tęskniliśmy do kapitalizmu, jak grzyby do deszczu, a dzieci do morza i
bezkrytycznie przyjmowaliśmy wszelkie jego mankamenty. Dzisiaj coraz częściej
dochodzi do naszej świadomości, że nie jest z nim tak kryształowo, jak
chcieliśmy tego my i nasi rodzice w 1989 r.
Na „wolny rynek” powołują się
ci, którzy niesprawiedliwie traktują swoich pracowników – polska publicystyka
przywołuje tak dużo przykładów, że nie ma sensu tutaj tego powtarzać. Jak
wygląda „wolny rynek” najlepiej widać w Poznaniu w gospodarce odpadami – na
wolnym rynku, w wyniku wolnego przetargu, działają firmy, które o mało co nie
zasypały Poznania śmieciami. Jest wolny rynek, jest burdel.
Podobnież zatrwożony jestem,
gdy słyszę o „świętym prawie własności” – przypominam sobie dramat mieszkańców
eksterminowanych przez „czyścicieli” kamienic; widzę dymiące kominy prywatnych
willi opalanych śmieciami. „Święte prawo własności” oznacza składowanie
niebezpiecznych odpadów na terenie z tabliczką „teren prywatny, wstęp
wzbroniony”. To samo „święte prawo” oznacza grabieżczą i bezmyślna wycinkę
lasów na terenach „kupionych” przez prywatnych właścicieli. „Święte prawo
własności” coraz częściej oznacza próby wymuszania nielegalnej zabudowy
terenów, które do tego się nie nadają, a następnie próby legalizacji dzikiej
zabudowy.
I każdy z nich, gdy tylko ktoś
próbuje zwrócić im uwagę na to, że źle robią, na owo „święte prawo własności”
się powołują i uwagi przyjmują jako atak na „świętość”.
Przejaskrawiłem sprawę? Tak. I
zrobiłem to dosyć świadomie. By pokazać, że nie ma „świętego prawa własności”,
jak i z „wolnym rynkiem” bywają problemy. Każde prawo własności musi
uwzględniać fakt, że wolność takiego właściciela kończy się wówczas, gdy narusza
ona wolność kogokolwiek innego – i że nie ma nikt prawa bezkarnie zatruwać
dioksynami i furanami swych sąsiadów, bo wtedy powinno zaistnieć inne,
prawdziwie święte, prawo do ochrony swojego życia i zdrowia.
Nie może być tak, że ktoś kto
kupuje las na drugi dzień będzie miał prawo do jego wycięcia w imię swoich
partykularnych interesów. Kupiłeś las, to nie masz prawa – ani zwykłego, ani
„świętego” – do wycinki i zabudowywania go według swojego widzimisię. No i nie
masz prawa składować na swoim prywatnych terenie toksycznych odpadów, które
będą zagrażały całej dzielnicy.
Przejaskrawiłem sprawę, by
ponownie przypomnieć, że skoro są tacy, którzy wykorzystują normalne prawa do
załatwiania swoich brudnych sprawek, to państwo musi wprowadzić odpowiednie regulacje.
Bo na etykę w wielu wypadkach liczyć nie ma co…
|