Jeżeli prawdą jest to, co mówi Wellington E.Webb, wieloletni burmistrz
Denver, że wiek XIX był wiekiem imperiów, wiek XX – wiekiem państw narodowych,
a XXI będzie stuleciem miast, to nie dziwi wzrastające zainteresowanie sprawami
miast ze strony polityków, analityków gospodarczych, banków i sfer biznesu.
Jeżeli jest tak, że połowa
ludzkości zamieszkuje miasta, a wśród społeczeństw rozwiniętych jest to aż 78 %
populacji, to nie ma się co dziwić, że sprawami rozwoju miast interesują się
też analitycy ochrony środowiska. Miasta stają się bowiem największym zbiorowym
emitorem zanieczyszczeń do środowiska. To z kolei oznacza, że w miastach
następuje kumulacja problemów środowiskowych, oddziałujących na powietrze, wody
i gleby. Dodatkowo, miasta borykając się z problemami środowiskowymi, stają się
problemem dla środowiska pozamiejskiego. I wszystkie one dotyczą większej
części ludzkiej populacji.
Miasta kumulują w sobie większość
funkcji życiowych współczesnych cywilizacji: umożliwiają rozwój gospodarczy
ułatwiający dostęp do pracy, oferują większość usług, gwarantują obsługę
funkcji komunalnych: dostępu do wody, energii elektrycznej i cieplnej,
realizują zadania w zakresie czystości i porządku oraz gospodarki. Są miejscem,
gdzie można realizować aktywny wypoczynek i spełniać swe kulturalne aspiracje.
Są miejscem decyzyjności – w nich znajdują się administracje rządowe i
samorządowe, które realizują zadania własne państw i samorządów regionalnych i
gminnych. Przez to miasta borykają się z wieloma problemami, które w obszarach
pozamiejskich nie występują lub ich skala jest znacznie mniejsza. Obsługa miast
w zakresie dostarczania wody stwarza jednoczesną potrzebę rozwiązania problemu
oczyszczania ścieków i uzdatniania wody; dostęp do mediów energetycznych
wywołuje zanieczyszczenie powietrza, które kumuluje się dodatkowo z
zanieczyszczeniami odkomunikacyjnymi i stwarza konieczność wdrażania programów
eliminujących te zanieczyszczenia. Właściwie wszystkie usługi powodują
produkcję odpadów, a to z kolei stwarza konieczność realizacji rozwiązań
systemowych w tym obszarze.
Nie jest ważne, czy miasto ma 50
tys., milion, czy 5 mln mieszkańców – zagrożenia środowiskowe są te same, różna
jest jedynie skala ich występowania. Miasta tworząc zagrożenia natury globalnej
mogą się stać jednocześnie ofiarami ich skutków. Mówi się o tym, że skoro
miasta są areną największych problemów cywilizacyjnych, którymi nie są w stanie
skutecznie zarządzać państwa, należy pomyśleć o globalnym patencie wykorzystania
wiedzy ich zarządców. Oficjalnie do globalnych rządów burmistrzów nawołuje
Benjamin R.Barner, autor książki „Gdyby burmistrzowie rządzili światem”. Ten
znany w Polsce m.in. z głośnej książki „Dżihad kontra McŚwiat” myśliciel uważa,
że tak jak państwa zaczynają być dysfunkcyjne, tak miasta są miejscami
rozkwitania światowych trendów, pomysłów poprawy życia i innowacji we
wszystkich dziedzinach rozwoju ludzkości.
Słusznie uznaje, że „…kryzys związany ze środowiskiem naturalnym
ma charakter najbardziej uporczywy, a jego skutki mogą by katastrofalne w
dzisiejszych czasach, kiedy ochrona środowiska stanowi tak wielkie wyzwanie,
zrównoważony rozwój jest warunkiem przetrwania, ekologiczna współzależność
oznacza zaś, że bez współpracy nie przetrwa nikt. Państwa narodowe dowiodły, że
nie potrafią osiągnąć porozumienia w tak podstawowych kwestiach jak
rozszerzenie protokołu z Kioto lub zastąpienie go bardziej restrykcyjnym
dokumentem czy podpisanie Konwencji Narodów Zjednoczonych o prawie mora, co
może okazać się fatalne przede wszystkim dla mieszkańców miast”.
Osobiście jednak wątpię w
skuteczność miast w sprawach, w których nieskuteczne okazały się państwa.
Konstrukcja prawna wszystkich państw powoduje, że miasta nie będą w stanie
zająć miejsca państw narodowych w tej dziedzinie. Zresztą w żadnej innej. Warto
jednak przyjrzeć się inicjatywom miejskim w obszarze środowiska. Zaskakująca
jest m.in. ilość inicjatyw miedzymiejskich – Barber pisze o 8 megainicjatywach
związanych z ekologią. Są to tak znane porozumienia jak ICLEA, International
Council for Local Environmental Initiatives (Międzynarodowa Rada na Rzecz
Lokalnych Inicjatyw Środowiskowych) i Energy Cities (forum władz lokalnych na
rzecz zrównoważonego rozwoju energetyki), ale też sojusze burmistrzów na rzecz
ekologii i przeciwdziałania ochrony klimatu (np. Climate Alliance, C40 Cities
Climate Leadership Group).
Co z tego wynika? Na pewno
wymiana doświadczeń. Każde miasto, choć inne, ma swoje doświadczenia w
zarządzaniu gospodarką komunalną i sferą środowiskową, które można wykorzystać
na podwórku nie tylko miejskiego sąsiada, ale
i w aglomeracjach innego kraju. Owe doświadczenia nie dotyczą tylko sfery
komunalnej czy środowiskowej, ale również takich zagadnień jak finansowanie
rozwoju czy sprawa eliminacji ubóstwa, które jest również źródłem dewastacji
środowiska. Cennym doświadczeniem miast jest aktywność obywatelska, choć nie
jest to sfera pozbawiona wad. Barber twierdzi, że „Mnogość sieci ekologicznych to błogosławieństwo społeczeństwa
obywatelskiego. Zarazem jednak pluralizm może podkopywać wspólną politykę.
Ważnym argumentem na rzecz światowego parlamentu burmistrzów jest rola, jaką
mógłby odgrywać w łagodzeniu napięć i zapewnianiu współpracy między
konkurencyjnymi grupami. Stworzenie jednej sieci globalnym miast przyniosłoby
ogromne korzyści ruchowi ekologicznemu. Światowy parlament burmistrzów mógłby okazać
się pomocy w koordynowaniu rozlicznych wysiłków miejskich sieci w wielu różnych
obszarach”.
Nie jestem aż takim optymistą w
tej sprawie, bo filozofia Barbera światowych rządów burmistrzów sprowadza się
akurat w tej sprawie do rozwiązywania problemów, które same miasta stworzyły. Obszarem,
w którym miasta mogłyby się sprawdzić jest zarządzanie procesami dostosowywania
się do zmian klimatu. I mogą być kreatorami takich procesów, jak i samorządami
wspierającymi rządy w tym procesie.
Nie będzie to jednak łatwe – wiele
miast nie rozumie zmian globalnych, a problemy środowiskowe traktuje jako jedne
z wielu, wcale nie najważniejsze. Gdy w latach 90. XX wieku i na początku XXI
wieku wydarzyły się wielkie powodzie, okazało się, że skala zniszczeń była o
tyle większa, o ile okazało się, że władze miast pozwalały zabudowywać tereny
zalewowe płynących przez nie rzek. Obecnie opracowywane plany zarządzania
ryzykiem powodziowym i spodziewany obowiązek wyznaczania obszarów zagrożenia
powodziowego jako wyłączonych z zabudowy jest przez wiele miast traktowanych
jako zamach na samorządność. Ten sam zarzut pojawił się przy wdrażaniu
”rewolucji śmieciowej”, która żadną rewolucją nie była, a procesem
uporządkowania gospodarki odpadami. I dziś, gdy Ministerstwo Środowiska, na
skutek bałaganu przy selektywnej zbiórce odpadów, pracuje nad rozporządzeniem,
które ma wprowadzić ogólnopolski standard w tym obszarze, pojawiają się głosy
sprzeciwu z miast – z argumentem zamachu na samorządność na czele.
Trochę szkoda, że w nowej
perspektywie unijnej nie udało się w Polsce ustanowić Programu Operacyjnego
Miasta, o który swego czasu postulowałem, a który mógłby kumulować finansowanie
wszelkich działań związanych z funkcjonowaniem miast, również w wymiarze
środowiskowym. Może to pozwoliłoby uświadomić złożoność procesów i skalę
zagrożeń środowiskowych, które generują miasta i którym miasta mogą ulec
najszybciej.
Ale i bez tego zarządcy miast,
burmistrzowie i prezydenci muszą zrozumieć, że na nich spoczywa spory ciężar
rozwiązywania problemów ekologicznych powstałych właśnie w miastach. I że nie
zrobią tego sami. Dlatego z wielką nadzieją spoglądam na inicjatywy
metropolitarne podejmowane w różnych częściach kraju. Również w Poznaniu...
|