O wyborach samorządowych długo będzie się w Polsce dyskutować. Nie z
powodu porażki Państwowej Komisji Wyborczej w Warszawie, która – jak głosi
internetowy żart – postara się może za 4 lata, ale z powodu zmian, które w
samorządach nastąpiły.
Skupię się na Wielkopolsce – tu były
zmiany zaskakujące i wręcz szokujące (np. Wolsztyn), spodziewane (np. Jarocin),
tu nadal w wielu miejscach jest niepewnie (np. Chodzież, Murowana Goślina). Największe
emocje budzą oczywiście wyniki wyborów do Sejmiku Województwa Wielkopolskiego i
w samym Poznaniu. W tym pierwszym przypadku niespodziewanie na prowadzenie
wysunęło się Polskie Stronnictwo Ludowe, które dotychczas było „przybudówką” wcześniejszych
koalicji z PO, ale też koalicji, która parę lat temu wytrzymała bardzo krótko –
PO-PiS-PSL.
Poznań natomiast stał się jednym
z najbardziej emocjonujących pojedynków w kraju. Oto jeden z prezydentów dużych
miast (obok Dutkiewicza z Wrocławia, Majchrowskiego z Krakowa, Adamowicza z
Gdańska) przechodzi do II tury, ale z ogromnymi kłopotami. Co prawda, ani jeden
z tych „wielkich” nie pokonał swoich przeciwników w I turze, ale Ryszard Grobelny
ma najgorzej. Mała różnica do kolejnego konkurenta (Jacka Jaśkowiaka z PO) –
ok. 8 proc. – powoduje, że o rozstrzygnięciach w Poznaniu będzie wiadomo
dosłownie w ostatniej chwili.
Małe poparcie dla Ryszarda
Grobelnego przełożyło się na klęskę jego komitetu wyborczego. Klub radnych prezydenckich
– jak zwyczajowo o nich mówi się w Poznaniu – zmniejszył się z 7 do 3 (!) i z
rady wypadli najbardziej znani i pracowici, jak Wojciech Wośkowiak czy Norbert Napieraj.
Komitet prezydencki, który startował do Sejmiku Województwa Wielkopolskiego w
ogóle nie przekroczył progu wyborczego.
Co się stało? Moim zdaniem
zaważyło kilka czynników.
Po pierwsze: w Poznaniu narasta
opór wobec prezydenckiej polityki przestrzennej preferującej deweloperów.
Liczni społecznicy, analitycy, radni, a nawet politycy lokalni od dłuższego
czasu zwracają uwagę na potrzebę wyraźnego zahamowania presji na obszary, które
powinny podlegać ochronie. Tegoroczne spory wokół Studium uwarunkowań i kierunków
zagospodarowania przestrzennego miasta między zwolennikami większej ochrony
terenów zielonych a zwolennikami „większej zabudowy” nie były pierwszym
starciem na tej płaszczyźnie, ale tym razem za głośnymi postulatami „strony społecznej”
poszły konkretne deklaracje … wyborcze, bo społecznicy wystartowali w wyborach.
Po drugie: Ryszard Grobelny kreując
się na konserwatystę wszedł w nieswoje buty, mówiąc najbardziej obrazowo. Właśnie
jego oskarżono o uległość wobec miejscowych biskupów, gdy odwoływano
kontrowersyjny spektakl teatralny „Golgota Picnic”. Z niezrozumieniem została przyjęta
jego deklaracja, że zorganizuje mszę świętą dla wszystkich poznańskich uczelni na
rozpoczęcie roku akademickiego. Momentalnie przypomniano mu wycofanie się w
sporze z Kurią Archidiecezjalną wokół zawłaszczenia przez Kościół budynku
jednego z poznańskich liceów.
Po trzecie: Ryszard Grobelny
wystawiając swój komitet wyborczy do sejmiku postawił się w roli imperatora,
który nie dość, że chce wygrać w Poznaniu, to dodatkowo chce wpływać na politykę
samorządu wojewódzkiego. To się nie spodobało. Poznań nie jest lubiany w Wielkopolsce.
Co chwila pojawiają się oskarżenia o dominację w regionie. Imperatorską politykę
rozpoczął pierwszy prezydent wolnego Poznania, Wojciech Szczęsny Kaczmarek, a Ryszard
Grobelny tej tendencji nie zmienił i nawet niespecjalnie się starał zmienić. Nawet
współpraca metropolitarna nie odbywa się bez problemów. Ryszard Grobelny popełnił
ten sam błąd prezydenta Wrocławia sprzed lat i co gorsza, tamto przykre doświadczenie
nie było dla niego żadnym ostrzeżeniem.
Można do tego zestawu dołożyć
widoczną, mimo publicznego narzekania, tendencję do preferowania komitetów
politycznych – komitet „Teraz Wielkopolska” kreował się na apolityczny,
społeczny komitet, co przy typowo społecznych komitetach, jak Prawo do Miasta,
nie wypadało dość wiarygodnie.
Najbliższe dwa tygodnie w Poznaniu
oznaczają wielką walkę o głosy wyborców – tych, co głosowali na inne listy, ale
i tych, którzy do wyborów nie szli w ogóle. Czy w takich warunkach debata o
sprawach miasta bez populizmu jest w ogóle możliwa?
|