Reklama

Tajemnice Poznania: wyciszona katastrofa koło katedry

Sześć osób zginęło w wypadku trolejbusu. W lutym 1952 roku pojazd spadł z mostu do Cybiny w miejscu gdzie dziś biegnie most Jordana. Ówczesna prasa starała się za wszelką cenę wyciszyć te tragiczne wydarzenia.

W 1952 roku Poznań nadal powoli podnosił się z ruin. Wiele budynków było zniszczonych, społeczeństwo było ubogie. Samochody były niewyobrażalnym luksusem. Mieszkańcy poruszali się po mieście przede wszystkim pieszo, bo komunikacja miejska była przepełniona i niewydolna. Obok tramwajów i autobusów było kilka linii trolejbusowych. Jeżdżące na nich maszyny nie były jednak najwyższej jakości. Wojnę przetrwało tylko kilka z nich, większość taboru sprowadzono z Gorzowa Wlkp.

TEJ! Zasługujesz na jesienny relaks. Linea Mare***** nad morzem to idealne miejsce na wypoczynek wśród sosnowych lasów. Odkryj spokój i komfort w wyjątkowym otoczeniu.
REKLAMA

Katastrofa na moście

3 lutego 1952 r. w niedzielę pogoda była kiepska. Rano było - 2 st.C, przez przedpołudnie podniosła się do zera. Niebo było całkiem zachmurzone. Przepełniony trolejbus marki fiat (wcześniej sprowadzony z Gorzowa) wyjechał na trasę z ul. Mostowej na Zawady. Prowadzony przez 46-letniego kierowcę pojazd minął mury odbudowywanej katedry i powoli wjechał na drewniany most Cybiński. Wpadł w poślizg, przełamał barierki i zsunął się do rzeki. - Słyszałem, że trolejbus nie wpadł od razu. Najpierw zawisł nad brzegiem mostu. Ludzie się przesunęli w kierunku przodu i dopiero wtedy wpadł do wody - opowiada Grzegorz Jakubowski, wiceprezes Klubu Miłośników Pojazdów Szynowych. Na miejscu zginęły trzy osoby, około dwudziestu zostało ciężko rannych. W szpitalu zmarły trzy kolejne ofiary katastrofy.

Propagandowa cisza

W poniedziałkowych gazetach na temat wypadku nie było ani słowa. We wtorkowych były kilkuzdaniowe notatki ukryte na ostatnich stronach. Później żadna z nich nie próbowała dociec przyczyn tego wypadku. Dokładniejszych informacji na temat katastrofy nie można znaleźć, ani w archiwach MPK, ani sądowych. Akt rozprawy kierowcy nie ma. Prawdopodobnie zostały zniszczone w 1956 roku, kiedy niszczono ślady po stalinizmie. Nie ma też teczki personalnej kierowcy w MPK. Na szczęście w Instytucie Pamięci Narodowej zachowały się meldunki dzienne przekazywane szefowi poznańskiego Urzędu Bezpieczeństwa. Tam jest jedyny ślad po zeznaniach kierowcy, który przeżył wypadek. Powiedział, że do katastrofy doszło z powodu awarii steru. Tę wersję mogą potwierdzać późniejsze decyzje MPK, które z powodu kiepskiego stanu taboru kilka miesięcy po wypadku zakazało używania przyczep do trolejbusów.

Zniszczyć kierowcę

- W tamtych czasach, jeśli dochodziło do katastrofy, śledczy szukali najpierw sabotażu, a potem błędu ludzkiego. Błąd systemu był na ostatnim miejscu - mówi Konrad Białecki z poznańskiego Instytutu Pamięci Narodowej. Dużo wskazuje na to, że śledztwo po tej katastrofie bardzo trudno było poprowadzić tak, jak chciałaby tego propaganda. W sądowych archiwach zachowało się tylko repertorium - spis rozpraw i wyroków. Zapisane są w niej tylko ogólne informacje o procesie - gdzie pracował oskarżony, o co był oskarżony, za co skazany i na jaką karę. Z tych notatek można wywnioskować, że ówczesna władza chciała zniszczyć kierowcę. Po wyjściu ze szpitala musiał zmienić pracę. Przed sądem stanął jako kierowca zakładów piekarskich. Prokurator oskarżył go o przekroczenie uprawnień. Nawet jednak stalinowski sąd uznał, że tego nie można mu zarzucić i skazał go z artykułu za "lżenie grup etnicznych". I wymierzył mu karę roku i ośmiu miesięcy więzienia. Dokładnie co zrobił kierowca - nie wiadomo, ale mogło to być nawet opowiadanie dowcipów o Rosjanach.

Najczęściej czytane w tym tygodniu

Dziś w Poznaniu

Problemy na Ławicy przez pogodę
9℃
1℃
Poziom opadów:
0 mm
Wiatr do:
10 km
Stan powietrza
PM2.5
35.90 μg/m3
Umiarkowany
Zobacz pogodę na jutro