Dzień babci: płaczę, chciałabym być z rodziną

Pani Irena ma jednego wnuka, Roberta. Chowała go, odkąd Robert skończył 10 lat. Odwiedzi ją z okazji Dnia Babci w Domu Starców, to pewne. Pani Ulka nie wie czy jej wnuki - które kiedyś co wieczór kąpała, ubierała, odprowadzała do szkoły - przyjdą. Ale ma nadzieję, że tak.

Mama Roberta zmarła, kiedy chłopiec miał kilka lat. Na raka, jakiś wredny guz w głowie, bo i na co się dzisiaj umiera. Tato też na raka umierał, kiedy Robert kończył czwartą klasę podstawówki. Opiekę nad nim przejęła babcia. Co z tych lat pamięta? - Szyłam mu własnoręcznie wszystkie stroje na baliki w przedszkolu - wspomina pani Irena. - Lubił być kowbojem, potem Indianinem. Gotowałam, prałam, sprzątałam. Tuliłam i czytałam bajki. Musiałam robić za mamę i tatę jednocześnie. A miałam inne wyjście?

Dziś pani Irena mieszka w Domu Pomocy Społecznej w Poznaniu przy ulicy Ugory. Inaczej mówiąc - w domu starców. Czy ma o to do wnuka pretensje? - Nie - kiwa głową stanowczo pani Irena. - Absolutnie. To była wyłącznie moja decyzja. Jestem już po trzech zawałach i po milionie innych operacji. Nie mogłam mieszkać sama. A wnuk miał pracę w innym mieście, nie było go w domu całymi tygodniami. A jak bywał, to w ciągu dnia. A w nocy? Gdyby coś mi się stało w nocy? Kto miał się mną zająć?

Zdecydowała się więc na DPS. Czy płacze po nocach? Czy tęskni za domem, a właściwie za mieszkaniem na Kościuszki, tym swoim, kochanym, ze swoimi meblami, zaraz na przeciw dużej poczty? - Nawet nie wie pani, jak często szlocham - mówi pani Irena. - Nawet pani nie wie.

Ale nie żali się pani Irena, nie psioczy, że ta młodzież dzisiaj taka czy owaka, że miłości nie potrafi oddać. Trudno. Mają komputery, mają swoje sprawy. Ona nikomu nie chce być zawadą. Nawet zrobiła specjalny zapis, że jak będzie umierała, to wnuka ma przy tym nie być, bo on taki wrażliwy jest i za bardzo to przeżyje. A po co? Mają go dopiero poinformować, jak będzie po wszystkim. Pochowana będzie też przez DPS. Tak zarządziła.

STASZEK



Staszek też często płacze. - Ja za miękki jestem, wie pani - tłumaczy mi, siąkając wstydliwie w chusteczkę. - Za miękki. Choć przez całe swoje zawodowe życie zabijałem, świnie co prawda tylko, ale zabijałem, to i tak mam serce, jak z wosku. Wnuki mam, cztery sztuki, ale odwiedzą mnie dwie, bo reszta mieszka poza Poznaniem. Ja też sam zdecydowałem, że chcę tutaj zamieszkać. A jakie miałem wyjście? Ostatnio mieszkałem u syna, bardzo kochany jest, na ulicy Głogowskiej, na czwartym piętrze. Ani windy, ani jak o chodziku po schodach zejść. Sił brak, wzrok nie ten, co kiedyś, gazety sam nie przeczytam, nie mówiąc o książce. Tego, co leci w telewizji , to tylko słucham, bo z ekranu nic nie widzę. No- więc co ja tam miałem robić na tej Głogowskiej? Patrzeć przez mgłę na tramwaje na dole? Wolałem przenieść się tutaj.

Bo tutaj i podjazd pod wózek jest, i ogród, i teren nad Wartą. Inni ludzie, pogadać z nimi można. Pielęgniarki miłe są, opieka jest. No i dużo zajęć ,tych - tu pan Staszek zamyśla się na chwilę - no, rekreacyjnych. Wie pani, z tymi trudnymi słowami to u mnie różnie bywa. Ja mam 95 lat. Jak mówię - dopiero 95 lat. Czy chciałby pan Staszek dożyć setki? A po co? Odkąd żona nie żyje, a to już trzy lata, to życie w ogóle straciło dla niego sens. Je się. Oddycha się. Śpi się. Ale co więcej?

Dzień Dziadka, to będzie niedziela. No, przyjdą wnuczki, ale nie będzie kawy ani ciasta, bo one, jak zwykle, wlecą na krótko. Wiadomo- każdy ma swoje sprawy. Wezmą ze sobą prawnuki - tych pan Staszek ma dziesięcioro. Potem pójdą, a on zostanie. Ze swoimi strasznymi tęsknotami za żoną, bo kiedy ona zmarła , to właściwie dopiero wtedy wszystko się posypało. - Pani mówi, że jak człowiekowi przechodzi chęć do życia, to się po prostu umiera? - wzdycha pan Staszek, patrząc mi w oczy. - Że wystarczy o tę śmierć poprosić? Tak? To czemu nikt nie chce mnie wysłuchać?

URSZULA

Pani Ulka ma dwóch wnuków, wielkie chłopy z nich, jak sama mówi. Jeden ma 21 lat, a drugi- 18. Na Dzień Babci nie przyjdą, ale zatelefonują, złożą życzenia, a w niedzielę przyjadą z córką. Czemu nie w sobotę? Bo musieliby autobusem, a im się nie chce. A w niedzielę córa autem ich przywiezie.

Czemu tacy wygodniccy? Przecież pani Ulka nie pytała o nic, jak ich prowadziła do szkoły, do przedszkola, jak sama obowiązkowo na wszystkie uroczystości z okazji Dnia Babci pędziła, jak szalona. Jak im gotowała, szyła, robiła niespodzianki. - Pamiętam, jak wnuczek prosił; babciu, babciu, a pokaż nam poznańskie koziołki! To się jechało na Stary Rynek i basta - wspomina pani Ulka. - Albo: babciu, babciu, a jak wygląda prawdziwy pociąg? To nic, tylko jazda na dworzec PKP.

Czy przykro jej, że jest tutaj w DPS-ie? Nie. Mieszkała wysoko, nie było windy. Raz spadła ze schodów, potłukła się, potem drugi raz i znów siniaki. Po co jej to? Tutaj są ludzie, przyjaciele, pani psycholog i codziennie fajna gimnastyka. A czemu dzieci dzisiaj takie są, że mają często w nosie własne babcie? Pani Ulka nie wie. Bo komputery. Bo brak okazywania miłości. A może jeszcze co innego.

PANI PSYCHOLOG

Pani Ania Nawrocka, psycholog w DPS na ulicy Ugory jest ciepła, jak dobrej firmy czekolada. Ale nie ma wyjścia. W ten dzień, Dzień Babci musi szczególnie troskliwie otoczyć opieką kilkoro pensjonariuszy. To ci, którzy przeżyli śmierć własnych wnucząt. Ostatnio pani Halinka. Była silnie związana z wnuczką, a ta odeszła na raka. Dzień Babci będzie dla niej tragedią. Do innych przyjdą wnuki, dzieci, ktoś się będzie uśmiechał, ktoś śpiewał. Będą kwiaty i pomarańcze. A ona? Ona musi sobie dać radę z tym, że po pierwsze jest w DPS-ie, a po drugie jej wnuczka nie żyje. - Mamy też pensjonariuszy, których wnuki ciężko chorują. Oni też nie chcieli dziś z panią rozmawiać o Dniu Babci ,czy Dniu Dziadka. Nimi także muszę się zająć szczególnie mocno. Jak ktoś ma dobrze po osiemdziesiątce i sam stoi na krawędzi śmierci, to zrozumieć śmierć wnuka jest paskudnie trudno.

KAZIMIERA

Pani Kazia ma 88 lat i mieszka w DPS-ie na Ugorach od dwunastu lat. Nie jest babcią, bo sama nie miała dzieci, ale jest za to ciocią i czeka, kiedy ktoś wreszcie utworzy dzień cioci. Wtedy ona zabłyśnie. Na razie angażuje się w strojenie kościoła i miejscowej kaplicy, w pomaganie innym pensjonariuszom, w rozmowy z nimi - no - i w hodowanie swojej ukochanej cytryny. Z jednej pestki ją wyhodowała, a jest już dzisiaj prawie pod sufit.

Swoją babcię pani Kazia pamięta doskonale. To była kobieta ze wsi, pasała gęsi, siadywała na stołeczku pod wiatrakiem w specjalnie krochmalonych spódnicach i śpiewała. Panią Kazię tuliła, kołysała i bawiła się z nią w "koci, koci łapci". Takie wtedy były babcie, starej daty, jak to się mówi. Dziś te młode babcie same biegają na jakieś kursy Tai- Chi, albo tańca, albo Bóg wie czego. Ale pani Kazia ma dla nich wiele zrozumienia i tolerancji. Młodzi zawsze są inni. Tak urządzony jest ten świat.

Jak chodzi o to, co można przekazać młodym, to pani Kazia zrozumiała to już dawno. Na przykład przepis na sos. Opiekę na dziećmi na weekend. Coś, co da pożytek obu stronom. I nie oczekiwać wdzięczności. Ona będzie, albo nie. A to, co pani Kazia przeżyła, biorąc do siebie na wakacje dzieci z rodziny - to jej. I nikt jej tego nigdy nie zabierze.

Co by się tylko czasem chciało- pogadać. Z kimś pogadać. Opowiedzieć o sobie, o swoim życiu, o ulubionym gołębiu zza okna, o ukochanej cytrynie w doniczce. No, ale przecież takie drobiazgi nikogo nie interesują. Bo pani też już musi lecieć, prawda?

Najczęściej czytane w tym tygodniu

Dziś w Poznaniu

16℃
5℃
Poziom opadów:
0 mm
Wiatr do:
19 km
Stan powietrza
PM2.5
5.19 μg/m3
Bardzo dobry
Zobacz pogodę na jutro